Translate

Tuesday, 30 December 2014

Last day in BARCELONA czyli dzień ostatni w Barcelonie


Muszę zacząć od końca czyli od wczoraj.
Wczorajszy dzień mogłabym zatytułować "czasami marzenia się spełniają".
Bo marzyła mi się wycieczka w góry. Wcześniej myślałam o zwiedzeniu
jakiegoś pobliskiego miasteczka, być może o jednym dniu w Gironie, co
tak naprawdę nie napawało mnie ekscytacją. Jednak co góry to góry.
Kto mnie bliżej zna (czyli tych kilka osób zaglądających na mojego bloga:),
wie o mojej specyficznej orientacji przestrzennej. Kiedy towarzyszą mi inne
osoby całkowicie oddaję swój los w ich ręce. Obojętnie, czy jest to las, miasto
czy inne środowisko, zdaję się na łaskę lub niełaskę przyjaciół. To dlatego
zazwyczaj staram się być miła, by zapewnić sobie ich życzliwą pomoc:)
Ufam, że wybiorą właściwy kierunek i dotrzemy do właściwego celu przed północą.
Ponieważ jednak najczęściej zdana jestem na własne towarzystwo, sprawa
zaufania traktowana jest przeze mnie z ograniczonym zaufaniem.
Naprawdę, tylko nieliczni wiedzą co przeżywam. I jestem im ogromnie
wdzięczna, że pilotują mnie z dalekich krajów. Stąd wiem co trzeba zrobić
kiedy już szczęśliwie wyląduję lub wysiądę z pociągu.
Przezornie nie będę się rozpisywać na ten temat bo mogła by mnie rozboleć
głowa od samych wspomnień. Kończąc, aby wycieczka w zupełnie nieznane
(tak, jak w tym przypadku podróż koleją z przesiadką, a wcześniej metrem
i wszystko, co się z tym wiąże;) miejsce doszła do skutku, potrzebuję
towarzysza podróży.
I przedwczorajszego wieczoru, siedząc w hostelowej świetlicy (przecież nie
napiszę w liwingrumie, skoro mamy jakże świetlistą polską nazwę na takie
pomieszczenie), zauważyliśmy się ze współmieszkańcem mojego pokoju.
Wprawdzie zdążyliśmy się  już wcześniej sobie przedstawić, ale nie było
okazji do bliższej rozmowy. Więc gadu gadu jak zwykle, gdzie się wczoraj
było, i jakie plany na jutro. I wyszedł górski temat. Ponieważ od niedawna
potrafię wyczuwać takie sprawy, wiedziałam, że mój kolega jest rozgarniętym
młodym człowiekiem i nie będę musiała uczestniczyć w rozważaniach typu
"skręcamy w lewo czy w prawo". W związku z czym udałam się do toalety.
A kiedy wróciłam, okazało się, że "nasz stolik" przeniósł się w pobliże, gdzie
nieco gromadniejsze towarzystwo było bardzo ożywione koncepcją
jutrzejszej, wspólnej jak się okazało, wycieczki.
Najprawdziwsza wycieczka! Wliczając mnie jest nas razem pięć osób.
Już się lubimy, bo cel nas łączy. Więc ustalona godzina, środki lokomocji
i przewidywany czas podróży.


Nasz hostel o nazwie "Casa Gracia" znajduje się przy okazałym pasażu
Passeiges de Gracia. Stąd jakieś 10 minut do ważnego punktu orientacyjnego
Placa de Catalunya. Znajduje się tam ostatni i zarazem pierwszy przystanek
Aerobusu czyli popularnego środka transportu podróżnych na trasie lotnisko-
centrum miasta. Korzystniej jest jechać z lotniska pociągiem, ale to opcja
dla bardziej rozgarniętych.

Z Placa de Catalunya, gdzie w tej chwili znajduje się rozbrzmiewające muzyką
lodowisko (wieczorem po bilety ustawia się spora kolejka), prowadzi wiele
pięknych ulic w różne ciekawe miejsca Barcelony. Najczęściej docieramy
do kolejnych okazałych placów lub skwerów, skąd drogi prowadzą do równie
interesujących miejsc. Ulice Barcelony są bogate i przestronne. Pochodzące
z różnego okresu kilkupiętrowe kamienice często sąsiadują z nowoczesnymi
budynkami.

Po drodze mnóstwo sklepów, kawiarni i restauracji. Teraz w świątecznym
okresie dodatkowo rozświetlone stosownymi dekoracjami.

Tym razem wybieramy metro, by dojechać do Placa d'Espanya. Stamtąd bowiem
wyrusza pociąg (cena biletu 10 euro) do oddalonego około 40 km w kierunku
północno-zachodnim, położonego w masywie górskim Montserrat, słynnego
klasztoru Benedyktynów.


Klasztor pochodzi z X wieku i jest drugim po Santiago de Compostella miejscem
pielgrzymek w Hiszpanii. Klasztor zniszczony przez wojska napoleońskie
został odbudowany i w tej formie obecnie funkcjonuje.



Jest to ważne miejsce dla Katalończyków podtrzymujących swoje tradycje
niepodległościowe. Niedawne, listopadowe referendum potwierdziło ich
chęć odłączenia się od Hiszpanii.



Ostatni przystanek pociągu jest właśnie tutaj. Piękne miejsce widokowe,
dobrze zorganizowana infrastruktura, no i sam klasztor naprawdę imponujący
rozmiarem i bogactwem.



Znajduje się tu figura Matki Boskiej pochodząca z XII wieku.
Istnieje  też muzeum (Museo de Montserrat) z cenną kolekcją obrazów
malarzy hiszpańskich i europejskich.


Działa również słynny chór chłopięcy znany m.in. z wykonywania chorałów
gregoriańskich.
                                   https://www.youtube.com/watch?v=B-Vaasx4r_s

Aby wznieść się jeszcze wyżej należy zakupić za 10euro bilet, i udać się
kolejką linową na najbliższą wyżynę. Tam jest już znacznie chłodniej,
szczególnie w punkcie widokowym.



A potem wybierając jedną z górskich tras można zobaczyć i przeżyć jeszcze
więcej, czego doświadczyła cała nasza szóstka, bowiem po drodze nasza
ekipa powiększyła się o jeszcze jedna uczestniczkę:)









2 comments:

  1. Więc jednak półwysep iberyjski?
    Serdeczności Dorotko w ostatnim dniu starego, dobrego roku!

    ReplyDelete
  2. Dziękuję! Wzajemnie wszystkiego najlepszego xx

    ReplyDelete