Mój filmik:
https://www.youtube.com/watch?v=9Ypf5pp4zjk
... jeszcze nie czas by o tym pisać. A może ten czas nigdy nie nadejdzie?
Północ Hiszpanii. Cantabria, Asturia, Galicja... Nazwy jak ze średniowiecznych
legend.
Mogłyby być nazwami kwiatów, lub imionami powieściowych księżniczek.
Przemierzałam te krainy z plecakiem, podążając za żółtymi strzałkami
i muszlami wytyczającymi szlak Camino.
W ciągłej drodze, mierzonej krokami, przystankami, coraz to nowymi widokami,
zachwytami i zmęczeniem. Wzdłuż wybrzeża Atlantyku, poprzez eukaliptusowe
lasy, pastwiska pełne zwierząt, wsie i miasta.
Codzienne pakowanie plecaka, by wieczorem znów wywracać
wszystko do góry nogami.
I w końcu samo Santiago...
Santiago de Compostela, gdzie od stuleci zmierzają pielgrzymi z całego świata.
Niegdyś światem tym była Europa. Z czasem świat stał się nieco większy.
Przybywają więc ludzie z różnych stron : od Kanady po Australię,
z Brazylii po Koreę, Stany Zjednoczone, Skandynawię.
No tak, w końcu Santiago, niezwykle miejsce z imponującą katedrą,
i wszystkim co wiąże się z historią tego miejsca.
W końcu? Niezupełnie. To dopiero początek. W Santiago uświadamiam sobie
że znalazłam się u kresu tego mitycznego szlaku. Camino, legendarnej Drogi,
po przejściu której "człowiek nie jest już taki sam". Słyszałam to już wcześniej
i słowa te brzmiały dla mnie trochę jak niezupełnie pusty, ale też niewiele
mówiący frazes. Przecież jest tyle sytuacji, które zmieniają człowieka,
niekoniecznie trzeba wyruszać w drogę. A nawet jeżeli, to nie musi to być
wytyczony, popularny i w zasadzie bardzo komercyjny szlak.
A jednak...
I tu jest miejsce na wszystko, to czego jeszcze nie potrafię nazwać.
Wracając do Santiago. W końcu...
Skoro już mowa o końcu, to stosunkowo niedaleko, (zważywszy odległości
jakie przemierzają wędrowcy), znajduje się Finisterra czyli Koniec Swiata.
Tak to określili starożytni, i tak za nimi powtarzają współcześni.
Tradycja wymaga (dotyczy to oczywiście tych, którzy pragną jej zadośćuczynić),
by prawdziwy pielgrzym zadał sobie jeszcze trochę trudu, i przeszedł ten
ostatni, "nadobowiązkowy" fragment camino.
Ale dla "prawdziwego" pielgrzyma to nadal nie koniec wędrówki. Trzeba jeszcze
wrócić do domu. Oczywiście pieszo. Nie jest to już powszechnie praktykowane,
ale zdarzają się ludzie, dla których inna forma powrotu jest niewyobrażalna.
Ludzie, miejsca, krajobrazy... Wszystko doświadczane pierwszy raz.
Podczas wędrowania było życie w Teraz. Zmęczenie, piękno mijanych wiosek,
ciężar plecaka, bogactwo natury, kawa w przydrożnym barze, znalezienie
drogi do schroniska.
Zakupy w hiszpańskich sieciówkach, smakowanie miejscowego
pieczywa i owoców.
Rozmowy. Te nawiązane i te słuchane. Podsłuchane... Niedosłuchane...
Odmienny język i wszystko co się w nim zawiera. Niezrozumiałe, tajemnicze...
I to co jest poza językiem, proste porozumienie w oparciu o dwa, trzy podstawowe słowa.
Ludzie. Ludzkie bagaże.
W niewygodzie ciężaru, który doskwiera każdemu na inny sposób, w dolegliwościach
ciała i niepokojach duszy.
Rytuały dnia codziennego.
Prysznic, zawinięcie się w śpiwór i próba snu w kilkunastoosobowym pokoju.
Nieustanna zmiana, chociaż rytm ten sam.
Nie piszę o modlitwie, bo słowo to dla każdego niesie inne znaczenie. Dla mnie
sama Droga jest modlitwą. Tak jak Zycie...
I Czas. Doświadczanie, dotykanie, przeżywanie...
Te wszystkie rośliny, drzewa, ptaki, zwierzęta, piasek, skały, morze... Przyglądały się nam,
mówiły, dotykały... One też na swój sposób zaciekawione, ale bez tego ludzkiego osądu,
ze coś inne, dziwaczne, niezrozumiałe...
I ludzie.
Przyglądaliśmy się sobie nawzajem. Skąd idziemy? Kim jesteśmy?
I to nieustanne "dlaczego"... Dlaczego?
Czuję ogromne wzruszenie, teraz, kiedy pojawiają mi się obrazy tamtych chwil.
I nie wiem dlaczego. Po prostu tak chciałam. Bez wielkiego planowania. Kwestia decyzji.
Dałam sobie czas, pieniądze, bilet powrotny. Reszta nie należała do mnie.
No comments:
Post a Comment