Translate

Sunday 1 February 2015

'BLUEGRASS'. Fragment Jedenasty.


    ( ... )

    'XXXI'

    Jak długo trzeba wędrować, żeby wreszcie usiąść spokojnie na tyłku i powiedzieć sobie      
'jestem i to wystarczy'. Przestać walczyć, przekonywać, pomstować, udowadniać i doświadczać kolejnych porażek. Przeżyć nawroty depresji i zawał. Steven wiedział. W jego przypadku kilkadziesiąt lat.
Nie miał spokojnej natury. Jego wybuchowy temperament sprawiał, że mało kto potrafił
z nim wytrzymać.
Kiedy mieszkał jeszcze w Albuquerque miał Billa, Paputka, i irlandzką knajpę 'Carpe Diem',
do której zaglądał stanowczo zbyt często. Spotykał tam pokrewne sobie dusze. Takich jak on niepogodzonych z rzeczywistością, mniej lub bardziej zfrustrowanych popaprańców. Byli to
weterani wojenni, różnego pokroju idealiści i ludzie, których ambicje i marzenia nigdy nie
miały szans na realizację. Ludzie zmarnowanych szans. Tak myśleli o sobie samych.
I to udowadniało im życie.
Ale w 'Carpe Diem' byli razem. Mogli się nagadać, opowiadając ciągle to samo, bo zawsze
znalazł się ktoś, kto jeszcze nie słyszał tej historii. Mogli się kłócić, wyzywać, obrażać, by
w końcu usiąść przy kolejnym piwie i narzekać na okropną celtycką muzykę, którą pasjonował
się właściciel.
Paputek wyjechał do Europy. Bill nieco dalej i bez możliwości powrotu. 'Carpe Diem' bardzo
się zmieniło. A może to on się zmienił?  Zaczął obsesyjnie myśleć o śmierci. Właściwie
o umieraniu. Jak to będzie? Czy zachoruje na raka? Czy czeka go demencja? Czy tak jak Billa
znajdą go martwego w samochodzie? Czuł, jakby w tym momencie dopadły go wszystkie nieszczęścia naraz. Widział siebie starego, bezradnego, zdanego na pomoc innych.
Strach nie odstępował go ani przez chwilę. Budził się w nocy i widział siebie w trumnie.
Albo śniąc, że nie żyje, czuł, że nie może odłączyć się od fizycznego ciała. Najgorsze w tym wszystkim było to, że wiedział, że to sen i nie potrafił się obudzić. Nikomu o tym nie mówił.
Nikt by się tego po nim nie spodziewał. A nawet jeżeli, to czy potrafiłby mu pomóc?
Coraz częściej chodziło mu po głowie, że najlepiej będzie skończyć ze sobą.
Rzecz w tym, że wiedział, że to niczego nie zmieni. Skąd to przekonanie? Nie miał pojęcia.
Był jednak pewien, że skądkolwiek ono pochodzi, jest prawdziwe. Cała jego uwaga skupiła się
na tym zagadnieniu. Główkował i kombinował.

Poszedł do kuchni i zrobił sobie kanapkę z resztką sera. Włączył radio. Z głośnika popłynęła
muzyka. Otworzył szafkę i zaczął zastanawiać się, na jaką herbatę ma właśnie ochotę.
Nie mogąc się zdecydować, zasugerował się zapachem. Wybrał zieloną jaśminową. Wrzucił
do czajnika i zalał wrzatkiem. Przypomniał sobie, że zielonej nie zalewa się wrzatkiem. To co. Herbata to herbata. Usiadł i czekał aż się zaparzy. Poczuł dziwny spokój. Zamknął oczy.
"Przecież jeszcze żyję" - pomyślał. Świat się jeszcze nie kończy. To prawda, na świecie dzieją
się straszne rzeczy. Zawsze się działy. Ale czy jemu jest źle?
Żyje w bogatym kraju. Niech sobie ludziska narzekają i opowiadają o recesji. To nie jest trzeci
świat. Pracował całe życie i teraz na  emeryturze ma się z czego utrzymać. Nie wszędzie
tak jest. Mimo trybu życia jaki prowadził, na zdrowie nie może narzekać. Owszem, po sześćdziesiątce forma nie taka. To znaczy nie jaka? Że nie może już wlewać w siebie tyle
alkoholu co dawniej? Bogu dzięki. Nie stał się alkoholikiem. Ciśnienie? Tę dolegliwość
sam sobie zafundował. Kobiety? Nigdy nie narzekał na brak powodzenia. Inna sprawa, że
z założenia nie były to długotrwałe związki. Nie traktował kobiet poważnie i one odwzajemniały
się tym samym. W młodości nie zastanawiał się, dlaczego tak jest. Po latach odkrył, że przyczyna tkwiła w nim samym. Nie miał ochoty się zmieniać.
"Taki jestem" - powtarzał często - "Niektórym to nie przeszkadza".
To co nie przeszkadzało w przyjaźni, było nie do zaakceptowania w związku. Przekonał się
o tym dwukrotnie, kiedy naprawdę mu zależało. A teraz nie chciało mu się już uganiać za
kobietami. Sięgnął po czajnik i nalał herbatę do połowy kubka. Resztę zostawiał, żeby była
o parę chwil dłużej gorąca. Zawsze tak robił. Tak go nauczył Paputek. I taki był ich wspólny
rytuał picia herbaty. Zapach jaśminu jeszcze bardziej go uspokoił.
"O, ja głupi" - pomyślał o sobie i roześmiał się. To były słowa Paputka. Wymawiane rzadko wprawdzie i w wyjątkowych, uzasadnionych okolicznościach.Teraz w ustach Stevena były jak najbardziej uzasadnione. I tak samo jak Paputek, zaczął się stukać pięściami w głowę.
"Od razu lepiej" - to też był cytat z Paputka. W tej sytuacji jak najbardziej stosowny.
Odetchnął głęboko. Naprawdę lepiej. Czuł się, jakby mu ubyło dziesięć lat. Wiedział co ma
robić.Dopił herbatę i spojrzał na zegarek. Nie jest jeszcze późno. Zdąży załatwić kilka spraw.


   'XXXII' 
   Tylko kilka dni pozostało Paputkowi do powrotu. Trzy z nich spędził samotnie w górach.
Nocował w stadninie koni, skąd wyruszał na kilkugodzinne wędrówki. Wrócił poruszony i zachwycony. To nie były góry skaliste. Ogromne przestrzenie lasów i połonin łączyły się
z niebem. Górskie strumienie delikatnie rzeźbiły teren wśród wysokich drzew. Ogromne połacie
łąk i pastwisk czesał wiatr. Łagodność. Tym jednym słowem Paputek określił to miejsce.
Góry, podobnie jak woda, nie znają granic. Rozciągają się, tworząc abstrakcyjne obrazy
na mapach stworzonych przez człowieka. Ten łańcuch górski zwany Karpatami, obejmował
kilka państw w środkowej Europie. Niekiedy łączyła je wspólna historia. W innym czasie, życie mieszkańców różniło sie krańcowo. Tak jak teraz.
Paputek wiedział, co w tej chwili dzieje się za wschodnią granicą Polski, tam, gdzie Karpaty
były jeszcze bardziej dzikie a ludzie bardziej przyjaźni. Na szczęście w górach nie toczyły
się walki. W tej wojnie areną były miasta.
Paputek położył się na trawie. Patrzył na bezkres nieba. Wiatr przynosił zapach  jabłek z zapomnianych sadów. To były zupełnie inne góry niż te, które dotąd widział. Spokojne,
pastelowe, aksamitne, Lecz nie dał sie zwieść pozorom. Przed rozpoczęciem wędrówki, jak
zawsze pokłonił się Strażnikom i wszystkim, którzy zamieszkują tę przestrzeń.
Pokłonił sie też całej historii, której pamięć przechowuje ziemia. Poinformował żmije i inne
jadowite, że przybywa w pokojowych zamiarach i aby nie stawały mu na drodze. Na wszelki wypadek przywołał jelenia, by ten, w razie potrzeby torował mu drogę.
Paputek lubił stosować indiańskie zasady w swoim życiu.

Leżał na trawie czując ciepło ziemi. Po prostu leżał.
Wiedział kiedy wszedł w sen. Mógł teraz szybować ponad wzniesieniami. Dotykać chmur.
Unosić się tuż nad powierzchnią, by wzbić się wyżej i powrócić. Obudziło go brzęczenie muchy. "Jednak przysnęło mi się" - stwierdził bez zdziwienia.
Leżał jeszcze chwilę bez ruchu, pozwalając, by mucha kontynuowała swój koncert. Nie przepadał
za tymi owadami, ale odkąd dowiedział sie od Cioci Olgi, że brzęczenie ma  bardzo korzystne częstotliwości, zaakceptował  ich towarzystwo.
Oj, dobrze mu się leżało, ale nie miał zamiaru tu nocować. Zwłaszcza, że chłód zaczął dawać się
we znaki. Napił się wody i zjadł co miał do zjedzenia.
Ostatni raz spojrzał za siebie i ruszył w drogę powrotną.


    'XXXIII'  
    "Paputku, opowiedziałeś mi o ważce, ale nadal nie wiem co z jeleniem?" - siedzieli pod
Drzewem w ogrodzie, gryząc pestki dyni, kiedy Ciocia Lola zadała mu to pytanie.
"Ciociu Lolu, nie mogę jeść za dużo dyniowych pestek. Bardzo je lubiłem, ale Pablo śmiał się
ze mnie, że jak się tak będę objadał, to urosną mi piersi, bo dynia ma dużo fitohormonów." -
Paputek nie odpowiedział na pytanie, bo musiał zwierzyć się ze swojej traumy w związku
z jedzeniem pestek.
"I uwierzyłeś mu?" - zapytała Ciocia Lola
"Początkowo tak, bo wiedziałem, że interesuje się zielarstwem. Rozmawiali nieraz z Ciocią
Ritą o różnych roślinach. A ja byłem zbyt mały, żeby rozumieć takie głupie żarty. Ciocia Rita nakrzyczała na niego. Bała się, że przestanę jeść zupę dyniową i kukurydzę, bo znając mój tok myślenia mogło to się tak skończyć. Pablo przyznał, że czasem głupio gada, a Ciocia Rita
zagroziła, że jeśli nie będzie się przy mnie pilnował, to koniec z ich przyjaźnią."
"No..." - Ciocia Lola nie znała Rity z tej strony - "Widzę, że miałeś w Cioci Ricie prawdziwego sprzymierzeńca."
"O tak. Zawsze była po mojej stronie. A kiedy miała jakieś zastrzeżenia, a jak się zapewne domyślasz, było ich sporo, załatwiała to ze mną na osobności."
"Dobrze, ale kiedy wreszcie dokończysz opowieść o jeleniu?" - niecierpliwiła się Ciocia Lola
W tym momencie zadzwonił telefon.
Po zakończeniu krótkiej rozmowy Ciocia Lola powiedziała :
"Widzisz Paputku? Kiedy czasem zdamy się na przypadek, okoliczności same układają się
korzystnie dla nas. Właśnie zadzwonił Arteo, że jest w pobliżu i zaglądnie tu do nas. Chciałeś
go poznać. 'Mówisz i masz' "
"Tak to działa" - potwierdził Paputek - "Nie wykombinowalibyśmy tego, bo jeszcze tyle spraw...
Dzisiaj wizyta u Marii a jutro..."
Nie dokończył, bowiem usłyszeli donośne 'hello!' i pojawił się Arteo, ustępując pierwszeństwa
Sati, która zdecydowała się im towarzyszyć.
"Panie pierwsze" - Arteo był szarmancki wobec Sati, podążającej pół kroku przed nim.
"No dobrze, że przyszedłeś" - powitała go Ciocia Lola - "Właśnie myślałam, kiedy się spotkamy."
Arteo odłożył kijki do nordic walking i usiadł na leżaku.
"Naprawdę? Wydawało mi się, że rozmawialiście o zwierzętach" - powiedział
"Mieliśmy zamiar, ale znowu nam nie wyszło" - powiedział Paputek przepraszającym tonem -
"Ale nie ty jesteś powodem. To jeleń tak przed nami ucieka."
"Widać lubi bawić się z Lolą w chowanego." - wywnioskował Arteo
"Nawet nie wiesz jak bardzo. Udowadnia mi to na każdym kroku" - roześmiała się Ciocia Lola
"Arteo, często chodzisz z kijkami?" - zainteresował się Paputek
"Staram się dwa razy w tygodniu. Nie zawsze mi to wychodzi. Jestem trochę leniwy, ale mam
silną motywację." - przyznał się Arteo
"Sport czy zdrowie?" - zaciekawił się Paputek
"Niestety, nie zmobilizowałbym się z tych powodów" - powiedział Arteo - "Powodem jest
spełnienie mojego marzenia. A jednym z warunków jest w miarę dobra kondycja."
Paputek zaciekawił jeszcze bardziej. Jednak dobre wychowanie powstrzymało go przed
zadawaniem dalszych pytań. Z pomocą przyszła Ciocia Lola.
"Arteo zdradź nam wreszcie tajemnicę" (zapytała tak, wyręczając Paputka, bo przecież dobrze
znała plany Arteo)
"Och" - Arteo zwlekał z odpowiedzią drapiąc się po karku - "No dobrze" - zdecydował się
wreszcie - "Na przyszły rok zaplanowałem pielgrzymkę do Świętego Jakuba. Przeznaczyłem
na to trzy tygodnie, najwyżej miesiąc. I dlatego zacząłem chodzić z kijkami. Dla kondycji. Od jakiegoś czasu myślę też o przejściu całego szlaku z Polski. Nie teraz. W przyszłości."
Na Paputku wizja ta wywarła silne wrażenie :
"To znaczy, że szedłbyś jak prawdziwy średniowieczny pątnik. Długo, daleko i ... nieprzewidywalnie!
Taka wędrówka bardzo zmienia człowieka. Niektórzy nie wracają w to samo miejsce"
"No tak" - Arteo zamyślił się - "Tego się właśnie obawiam. No zobaczymy. Czas pokaże."
Paputek spotkał w swoim życiu kilka osób, które przeszły Drogę, stąd był nieco zorientowany.
Tym bardziej zainteresował się planami Arteo. Którą trasę wybiera i o jakiej porze roku. I skąd
to pragnienie. Arteo nie był jeszcze zdecydowany, wszystko kręciło się wokół marzeń i bliżej niesprecyzowanych zamiarów.
"Jeżeli ma to być to dla ciebie w przyszłym roku, to będzie. I tyle" - podsumowała Ciocia Lola
"No tak, masz rację. W każdym razie przygotowuję się" - zakończył temat Arteo
Paputek był zadowolony, że Arteo znalazł czas, by się z nim spotkać. Chciał go popytać o różne sprawy, ale nie wiedział jak zacząć. Arteo też miał sporo pytań i zaczął od pierwszego jakie mu przyszło do głowy : "Paputku, chciałeś mnie o coś zapytać?"
To było dobre pytanie, bo, jak się okazało, pozwalało przejść do konkretów. Paputek zapytał więc :
"Wiem, że potrafisz dostrzec odpowiedzi, których pytający nie zawsze potrafi uchwycić.
Kiedy postanowiłem przyjechać do Polski, Wujek Zuni sugerował, żebym poznał jak najwięcej
osób. Takie spotkania, według niego są ważne, nawet jeżeli wydaje się, że nic z nich nie wynika.
Czy widzisz jakieś inne powody, dla których tu jestem?"
Arteo przyglądał się przez chwilę Paputkowi :
"Nie tylko obserwuj ludzi, ale również to, co jest pomiędzy nimi. Zwracaj uwagę na głosy natury,
na specyfikę miejsc, na różnice i podobieństwa. I co najważniejsze, rozróżniaj rzeczy ważne od nieistotnych. To jest czas na gromadzenie. Nie na analizowanie i wyciąganie wniosków. Będąc tu, nie masz na to przestrzeni. Dopiero kiedy wrócisz, pojawi się odpowiedź dlaczego."
"Tak też czuję. Wszystko dzieje się, jak w już wyreżyserowanym filmie. Spotkania, zdarzenia, obrazy... Jakbym już tu był. Jakbym was wszystkich znał..."
Arteo coś sobie przypomniał :
"I jeszcze bardzo ważne. Uczucia. To, czego doświadczasz z głębi serca."
"Och" - westchnął Paputek - "Jest tego naprawdę sporo. I dobrze, że tak jest."
Pomilczał chwilę i dodał :
"Dobrze, że jest mi to dane. Tyle dobra, tyle miłości..."
Ciocia Lola, która przysłuchiwała się ich rozmowie zauważyła :
"Wszyscy karmimy się sobą nawzajem. Dajemy sobie tak wiele. Czy nie wydaje wam się jednak,
że często, mimo całego dobra jakie przeżywamy, złe chwile zupełnie zaciemniają rzeczywistość?"
"Zależy jak na to patrzysz i jakim emocjom pozwalasz dominować. Jeżeli nie masz nawyku uważności, to strach, zwątpienie, niemoc, zawładną tobą. Nawet nie spostrzeżesz się kiedy. 
To tak, jakby ktoś cię atakował, a ty nie masz nawyku szybkiej reakcji. I na 'dzień dobry'
oddajesz mu całą swoją moc." -  zauważył Paputek
"No tak." - podsumował Arteo - "W związku z tym o czym mówimy, przyszła mi na myśl przypowieść, którą gdzieś, kiedyś zasłyszałem. Gdzie? Naprawdę nie pamiętam.
Brzmi ona mniej więcej tak :

        'Pewien indiański chłopiec nie mógł pogodzić się ze złem istniejącym na świecie.
         Poszedł więc do Dziadka i zapytał :
         Skąd na świecie tyle zła?
         Dziadek zastanowił się i powiedział :
         Czuję się tak, jakby w moim sercu toczyły walkę dwa wilki.
         Jeden jest pełen złości i nienawiści.
         Drugiego przepełnia miłość, przebaczenie i pokój.
         I który zwycięża? - zapytał zaciekawiony chłopiec.
         Ten, którego karmię - odpowiedział Dziadek.'
  

                                                    Następny fragment w  NIEDZIELĘ
                                                                     8. o2. 2o14
                                                                 z a p r a s z a m

No comments:

Post a Comment