Translate

Sunday 14 December 2014

'BLUEGRASS'. Fragment Drugi.


'III'  
     Wujek Zuni  jak zwykle wszystko przewidział i tuż przed terminalem otworzył drzwi wypożyczonego  pontiaka. Nie miał wprawdzie prawa jazdy, ale nie przekraczał dozwolonej prędkości, w związku z czym, nie przewidywał ewentualnej kontroli drogowej.
Wjechali do miasta. Paputkowi kleiły się oczy ze zmęczenia. Przez półotwarte okno
samochodu obserwował mieszające się kolory piasku, palonej cegły i papryczek chili.
Było to zupełnie odmienne od Wyspy, z której tu przybył.
Patrzył, porównywał, notował w pamięci. Analizował i przetwarzał. Jednym słowem
mocno główkował. Czemu tak a nie tak. Bo gdyby tak, to nie byłoby tak. I tak w kółko.
Lecz nagle w paputkowym sercu zrobiło się cieplej. Barwy otuliły jego drobne ciało
i przeniknęły do wnętrza. Paputek poczuł. Przestał myśleć. Oddychał  tym co widział.
Stawał  się smakiem, zapachem, muzyką tego miejsca.
Nie przeszkadzał mu już piasek, który z pędem powietrza przenikał do środka.
Miał wrażenie, ze Wujek Zuni zatrzymał samochód, ale kątem oka dostrzegł, że
wskazówka szybkościomierza znacznie przekracza 100. Dostrzegł  też, że dawno
minęli miasto. Dookoła rozpościerał się półpustynny krajobraz.
Wszystko było takie samo. Spękana ziemia, przez której wyschniętą skorupę nie
przeniknie ani kropla deszczu. (Paputek modlił się w duchu, żeby nie zaczęło padać,
bo pontiak nie był amfibią). Rośliny, które żyły tak, jakby były martwe. Nieruchome,
bez wymagań, idealnie przystosowane do sytuacji.
"Tak samo jak ludzie" - pomyślał Paputek i zrobiło mu się bardzo, bardzo smutno.
I powietrze. Nieruchome, gorące, ciężkie.
Z zamyślenia wyrwała Paputka muzyka. Wujek podkręcił radio, zagłuszane dotąd
hałasem silnika. Paputek ożywił się i zaczął wyklaskiwać rytm, wtórując rzewnemu ukulele.
"Podoba ci się?" - Wujek Zuni uśmiechnął się do Paputka - "To chłopaki z Santa Fe.
Nazywają się Beirut".
"Arabowie czy Indianie?" - dla Paputka wyraźnie miało to jakieś znaczenie.
"Arabowie?" - Wujek Zuni zdziwił się - "Skąd ci to przyszło do głowy?"
Paputek zawstydził się.
"Chyba palnąłem coś politycznie niepoprawnego" - pomyślał.
Ale z pewnością siebie wyjaśnił :
"Bo jeżeli jesteśmy w Nowym Meksyku, a chłopaki są miejscowe i nazywają się Beirut,
to muszą  to być  albo Indianie, albo Arabowie. No bo Beirut leży w Zatoce. A Indianie
żyją w Ameryce."
Wujek Zuni uśmiechnął się nieznacznie :
"Najlepiej będzie, jeśli zapytamy chłopaków".
"Masz rację Wujku Zuni, wiedzę należy czerpać ze źródła" - zgodził się Paputek.


(...)  
Wujek Zuni bardzo kochał Paputka. Rozstali się, kiedy Paputek zatęsknił za przygodą.
Całe Pueblo wiedziało o tym, odkąd Paputek pojawił się w wiosce. To Wujek Zuni
znalazł go w polu kukurydzy. Był chłodny dzień. Tej nocy miano świętować Noc
Szczęśliwej Gwiazdy.  Była to najdłuższa noc w roku, kiedy to wszyscy odzyskiwali
pamięć starożytnego języka zuni. Śpiewali, rozmawiali, tworzyli poematy. Przypominali
sobie dawne historie o swoim gwiezdnym pochodzeniu. Istniała stara prawda, że tej nocy
można znaleźć Gwiezdne Dziecko. Może je znaleźć tylko ten Zuni, który nie zna
ludzkiego lęku o przetrwanie. Taki lęk mógłby zatruć Dziecko i na długi czas zamknąć
możliwość przybycia kolejnych. To byłoby najgorsze i Zuni nawet nie biorą pod uwagę
takiej możliwości. Dlatego, co jakiś czas, kontaktują się z Lękiem i dziękują mu, że
pozwolił się zauważyć. Rozmawiają z nim, zadając mnóstwo pytań. Lęk odpowiada na
wszystkie ponieważ wie, że dla ludzi jest sługą, który wydobywa informacje z ich wnętrza.
Taka trochę brudna robota.
"Papranina” - jak to określa Paputek.
Ale Wujek Zuni  jest innego zdania :
"To jedna z bardziej  przyjaznych Energii. Bardzo ziemska i gruntująca. Jest jak gniazdko elektryczne. Należy włożyć wtyczkę a nie gwoździa. I wtedy ci służy. Czerpiesz prąd i
zasilasz różne urządzenia. I nie mówisz, że to jest złe. Trzeba tylko znać zasady.
To wszystko."
Paputek często rozmyślał o zasadach. Zwłaszcza o tych ukrytych.

"Jedziemy do Acoma” - głos Wujka Zuni otrząsnął  Paputka z zamyślenia -
"Ciocia Rita przygotowała dla ciebie coś  dobrego."   
Właśnie  wjechali w kaktusowy krajobraz. Paputka zdziwiła wysokość tych roślin.
"To kaktusy kandelabrowe” - wyjaśnił Wujek Zuni, a Paputek pomyślał, że Gienia
byłaby wniebowzięta widząc te cuda przyrody. Gienia… co też teraz robi?


 'IV'                                                                                                                                      
 Gienia przystanęła przed budynkiem Muzeum Historii Naturalnej.
Uważnie sprawdziła godziny otwarcia i ceny biletów. O, jak to miło, że dzisiaj jest sobota,
wejście za free. Gienia nie była skąpa, ale też daleko jej było do rozrzutności.
"Mam szczęście" - pomyślała z zadowoleniem, mimo, że zdążyła się zorientować, że do
Muzeum wstęp wolny jest każdego dnia.
"No to co, dla mnie otwarte jest właśnie teraz." - powiedziała do siebie
"Teraz jest przerwa . Otwierają o 14 tej" - usłyszała. Informacja pochodziła od stojącego
obok mężczyzny. Miał ze sobą niewielki plecak i rower.
"Czy wiesz coś może na temat 'booth'?" - zapytał.
To słowo należało do całej nazwy i poprzedzało informację, że jest to Muzeum Historii
Naturalnej. Gienia była przekonana, że jest to słowo 'boat' i wyjaśniła grzecznie, że jest to
Muzeum Łodzi Związanych w Sposób Naturalny z Historią.
"Skąd jesteś?”- zapytał posiadacz plecaka i roweru.
"Mieszkam tu, niedaleko plaży" - odparła Gienia -  "A ty gdzie mieszkasz?"
"Też niedaleko. Moim domem jest łódka. Przycumowałem na marinie, poskręcałem rower
i zwiedzam okolicę. Więc twierdzisz, że jest to muzeum 'booth'... Co znaczy to słowo?"
Gienia postanowiła wytłumaczyć jak najprościej :  "Łódka. Jeżeli mieszkałbyś we Francji
i chciał dostać się do Anglii drogą morską, to przemieszczasz się tym czymś. Łódką."
Gienia wyjęła notes i narysowała trapez, a nad nim trójkąt.
'Łódka', 'booth', powiedziała, podając mężczyźnie notes. Ten popatrzył na rysunek, sięgnął
po długopis i narysował piękny jednomasztowiec który, jak się wydawało Gieni, zaraz
wypłynie na niebo pełne obłoków.
" 'Łódka', 'boat' -  powiedział -  A  Booth, to nazwisko i chciałem cię zapytać, czy wiesz
coś na temat tej osoby."
Oj, zarumieniła się Gienia mocno w swym wnętrzu, z powodu swojej niewiedzy. Ale
uśmiechnęła się szeroko i zatrzepotała rzęsami.
"Och, zapomniałam okularów, a z tej odległości niedokładnie widzę. No, oczywiście Booth.
Uczony, który zajmował się historią naturalną. Słynna postać" -  Gienia była dumna, że tak inteligentnie wybrnęła z sytuacji.
"Tak się domyślałem" - podsumował rozmowę właściciel łodzi i uśmiechnął się do Gieni.
Gienia poczuła do niego sympatię, mimo, że postawił ją w troszkę niekomfortowej sytuacji.
Ale już mu to wybaczyła.
"Nazywam się Żyrafka Gienia. A jakie jest twoje imię?”
"Antoni" - krótko odpowiedział Antoni, ale szybko dodał - "Miło mi cię poznać.
Jak się miewasz?”
"Dziękuję, nad wyraz dobrze" -  Gienia znała się na kurtuazji - "A ty?"
"Całkiem nieźle. Piękny dzień mamy dzisiaj, czyż nie?" - Antoni starał się dorównać Gieni. 
"Och, naprawdę piękny i taki słoneczny". Gienia chciała kontynuować tak obiecująco
rozwijającą się rozmowę, ale czuła, że po długim spacerze i staniu przed muzeum, bardzo
bolą ją nogi,  zaproponowała więc :
"Po przeciwnej stronie ulicy jest park. Widzisz? Za tym żywopłotem. A ten budynek to
Parkowa Cafe. Jeżeli masz czas, możemy tam pójść na filiżankę herbaty” - zaproponowała.
"Z przyjemnością" - Antoni  przystał na tę propozycję - "Porozmawiamy o łódkach” -  dodał.
Gienia przytaknęła, ale  wiedziała, że temat rozmowy będzie zależał od niej.  I będzie to
oczywiście wywiad rzeka o morzu, życiu, śmierci i ogólnie ludzkim losie.

Usiedli na zewnątrz. Gienia zamówiła deser lodowy.  Antoni poprzestał na wodzie i kawie.
Ponieważ Gienia delektowała się  deserem, nie zwracając uwagi na otaczający świat, 
Antoni zwolniony z obowiązku rozmowy, zapatrzył się przed siebie.

W oddali, linia horyzontu odcinała morze od nieba. W letnim słońcu te dwa błękity różniły
się jedynie odcieniami. Nieco bliżej, dachy nadmorskich budynków, tworzyły pas, a jeszcze
bliżej, kolejny pas, tym razem zieleni, zbliżał się do wyraźnej granicy parku. Plama rozległego trawnika, tworzyła tło dla kwitnących krzewów.
A potem już tylko cisowy żywopłot, okalający ogród kwiatowy.
I sam ogród - róże, irysy, krwawniki, kopry, pszczoły, motyle i trzmiele.
Zapach roślin tworzył  coraz to nowe kompozycje, w zależności od powiewu wiatru.
Rozgrzana słońcem dziewanna i nagietek schłodzony miętą i koprem.
Delikatna słodycz róż i przybyłego gdzieś z głębi parku jaśminu. I zapach kawy.
Antoni uśmiechnął się do siebie. Kochał morze. Jego domem była łódź. Ale kiedy patrzył
na drzewa, na rośliny... Kiedy widział ile troski i czasu potrzebują, żeby odwdzięczyć się
swoim pięknem, zaczynał tęsknić za domem postawionym na solidnym gruncie.
Za kawałkiem ziemi, gdzie rosło by przynajmniej jedno drzewo, parę krzaków porzeczek
a między nimi trochę warzyw. To nie było marzenie, ani tęsknota za…To była pamięć
krótkich czterech, najlepszych lat w jego życiu.
I tak naprawdę nie znał nazw tych roślin. Za to bezbłędnie rozpoznawał każdą z nich po
zapachu. To była rekompensata natury za to, że z kolorów  rozróżniał  jedynie błękit. Jego niezliczone odcienie i nasycenia. Od turkusu po głębokie indygo przechodzące w fiolet.
Każdy niuans mógłby mieć swoją nazwę. Ale Antoni oszczędnie używał   nazw. Tyle, ile potrzebował do jasnego przekazywania komunikatów.
Na własny użytek, z  czego długo nie zdawał sobie sprawy, używał  liczb.
Więc  jego postrzeganie błękitu, miało rozpiętość od -124 do +182.
Oczywiście nikomu o tym nie mówił. Doskonale wiedział,  że róże są czerwone a sałata
i liście na drzewach, zielone. Pomarańcze pomarańczowe. Buty brązowe. I tego samego
koloru pasta do butów. Jego ubrania w wypłowiałej bieli,
a koszule zazwyczaj niebieskie.

Gienia skończyła swój deser zanim zdążył stopnieć. Słońce mocniej operowało, więc
zaproponowała zmianę miejsca na bardziej  zacienione.  Usiedli na najbliższej ławce.
Na oparciu umieszczone  były dwie metalowe tabliczki, z wygrawerowanymi nazwiskami.
Antoni przeczytał : 
'J.B. Williams / Carpe Diem' a na drugiej : 'Sybil Williams / Nil Desperandum'.
Między nazwiskiem a mottem zamieszczono daty ich pobytu na Ziemi.

Antoni zamyślił się. Sybil odeszła w roku jego pierwszego przypłynięcia na Wyspę.
Przypłynięcia jego własną łodzią, bo wcześniej bywał tu już kilkakrotnie. Z ich spotkania
nic nie wyszło, ponieważ Sybil zdecydowała, że załatwiła wszystkie  sprawy, które były
do załatwienia i umarła.                     
Usiedli więc na tej właśnie ławce, w cieniu rozłożystej brzozy.  Antoni zagadnął do Gieni :
"Ładnie tu." I zapragnął opowiedzieć Gieni, dlaczego tu przypłynął. Ponieważ jednak nie
zwykł dzielić swych przeżyć z innymi, milczał.  Gienia też milczała, bo ptaki i owady
dawały właśnie  darmowy koncert. Gienia szanując i podziwiając artystów, uważnie
słuchała, co w danej  chwili mają jej do przekazania.
Siedzieli tak więc, zadowoleni z przypadkowego spotkania.
"Przy następnej okazji zaproszę cię do swojego domu" - zaproponował nieoczekiwanie
dla samego siebie Antoni. Nigdy nikogo nie zapraszał. Cenił prywatność, zwłaszcza odkąd zamieszkał na łodzi. A tu nagle wyskoczył z czymś  takim. Przestraszył się i miał nadzieję,
że Gienia odmówi. A Gienia wprawdzie zaniemówiła z wrażenia, ale po chwili zapytała :  "Naprawdę?”
"Oczywiście" - odparł Antoni z nadzieją, że Gienia będzie miała ciekawsze rzeczy do roboty.
"Jeżeli znajdziesz się którejś soboty na marinie, zauważysz moją łódkę. Jest niebieska, przycumowana po prawej stronie   przystani.  W soboty zazwyczaj czyszczę pokład, więc
jak mnie zawołasz, powinienem usłyszeć.
Będziesz miłym gościem" -  dodał.
"I jedynym, jak do tej pory" - pomyślał.
I pomyślał też. że miło będzie gościć u siebie Żyrafkę Gienię

Po powrocie do domu, Gienia  włączyła choinkowe lampki wokół lustra. Spojrzała na
siebie i zaśpiewała : "Aloha, Aloha…" Podlała kwiaty w doniczkach, nie zwracając uwagi,
że nie przywróci im to życia. Tym razem nie przejrzała gazet ani nie włączyła komputera.
Usiadła w fotelu i pomyślała o Sybil. Tyle razy myślała o niej siadając na tamtej ławce.
Myślała o niej jak o damie z czasów wiktoriańskich. Ale myślała tak tylko „for fun”.
To, że Sybil była damą, jest oczywiste. Tylko, że dama w powojennej rzeczywistości
spełniała zupełnie inne standardy.
"Ach" - pomyślała Gienia - "Gdyby tak przeprowadzić z nią wywiad… W ciągu jej życia
tyle się wydarzyło… I nie zawsze było wesoło. Więc,  jaka była, skoro 'Nil Desperandum'
widniało przy jej nazwisku? Gienia dałaby głowę, że Antoni wie coś na ten temat. No,
może głowy szkoda by było. Jednak przekonanie, że coś wie, nie opuszczało Gieni,
zwłaszcza, że dałaby głowę po raz drugi, że Antoni,  patrząc na tabliczkę powiedział
głośno  'Hello Lady Captain'.
Gienia westchnęła : "Od tych ptasich koncertów miesza mi się w głowie. A może od słońca?
Sama już nie wiem…" I włączyła radio. Usłyszała stary przebój 'Ill never smile again'.
To ją zupełnie rozleniwiło. Rozsiadła się w fotelu. Szkoda, że nie ma Paputka. Poprosiłaby
go o gorącą czekoladę.
Paputek… Antoni… Sybil… Myślała o nich słuchając Anne Shelton. Czy Sybil...?
"Nie, nie, za dużo tego myślenia. Sybil nie żyje, więc wywiadu nie będzie" - powiedziała
do siebie - "I przestań proszę fantazjować."
No, ale to nie fantazja tylko ciekawość. Czy Sybil lubiła Anne Shelton? To bardzo
realistyczne pytanie. I rozsądne. Bo gdyby Gienia znała odpowiedź, to mogłaby wyobrazić
sobie…
"Gieniu, przestań, żadnego bajkopisarstwa  proszę" -  to były częste słowa Paputka i
teraz Gienia skierowała je do siebie z całą stanowczością. Jeżeli chce być profesjonalistką,
to żadnego stulania. Rzeczowość, konkrety, inteligentne pytania.
No, ale pytanie o Anne Shelton byłoby bardzo inteligentne. Gienia już widziała rozmarzony
wzrok Sybil i słyszała zwierzenia na temat jej młodości. Lat sielskich, anielskich w pięknej,
starej Anglii, gdzie wszystko było jak zawsze. Wojny gdzieś za morzem, podobnie jak
upały i mrozy. Sybil opowiedziałaby o żenskiej szkole z internatem, wakacjach w Szkocji,
pierwszej miłości. I zamiłowaniu do sportu. Może lotnictwo?
Gienia jak zwykle nie wiedziała, skąd jej to przyszło do głowy, ale pasowało do całości.
Tylko (zmarszczyła czoło, bo to jej nie pasowało), dlaczego Antoni powiedział :
'Hello Lady Captain'?
Gienia jest przekonana, że Sybil nie lubiła wody, chociaż, może nawet nieźle pływała,
ale tylko dla zasady.
"Antoni nic nie wie. A tak w ogóle, to wydawało mi się, że tak powiedział.  Ptaki  głośno koncertowały, więc nie mogłam niczego usłyszeć" - zakończyła temat.


                                                           Koniec fragmentu drugiego

                                Kolejny fragment w następną NIEDZIELĘ  21 grudnia  2014
                                                                     z a p r a s z a m


3 comments:

  1. Replies
    1. Nie dziwię się:) Bo Gienia jest jedyna taka na świecie, więc jak jej nie lubić? Krystynko pozdrawiam i miłego, grudniowego pastorałkowania!

      Delete
    2. I wzajemnie Dorotko, przyjemnego kolędowania.

      Delete