Translate

Saturday 17 January 2015

'BLUEGRASS'. Fragment Dziewiąty.



 'XXIV' 
     W jednopokojowym mieszkanku Gieni panował nieustanny bałagan.
"Przydałby się jeszcze jeden pokój" - westchnęła, mimo, że nie miała powodu do narzekań.
Odkąd mieszkała w Brajtonie była naprawdę szczęśliwa. Tu był jej dom.
To nic, że okna wychodziły na ruchliwą ulicę. Lubiła miejski ruch.
Zdarzało jej się, że pozostawała w domu przez cały dzień i projektowała swoje ubrania.
Niekiedy towarzyszyła jej muzyka. Częściej gwar ulicy, dobiegający przez półotwarte okno.
Gienia uwielbiała takie dni. Wymyślała i natychmiast szyła swoje kreacje.
Była świetną krawcową. Już jako dziecko szyła ubranka dla lalek i pluszaków. Gdy tylko
podrosła na tyle, by mieć własne zdanie, zaczęła sama wybierać co będzie nosić. Tyle,
że jej stroje, według otoczenia, nadawały sie na bal kostiumowy dla postrzeleńców.
Gienia wykonywała również skomplikowane nakrycia głowy. I naturalnie z przyjemnością
je nosiła. Nie wzbudzało to zachwytu w niewielkim miasteczku na północy Niemiec skąd
pochodziła.
Jako nastolatka, Gienia uchodziła za stukniętą. Nie było łatwo. Nie robiła nic złego. Nawet
nie obrażała nikogo. Ale swoim wyglądem naruszała naturalne środowisko prowincji, czym
nie zyskiwała sympatii. Gienia była zupełnie zdezorientowana i zaplątana, bo nie rozumiała,
o co właściwie chodzi. Nie spotkała ani jednej osoby, która by jej pomogła.
Jeżeli ktoś się do niej zbliżał, to po to, żeby ją wyśmiać. Nie chciała tak żyć. Przestała jeść,
ponieważ jednak nie umarła od tego, zaczęła jeść z powrotem. Warzywa i słodycze. I na tym poprzestała. Podeszła do tej sprawy, tak jak zresztą do wszystkiego, intuicyjnie.
 
W dniu swoich siedemnastych urodzin, upiła się polską wódką kupioną w supermarkecie.
Było to dla niej ekstremalne doświadczenie, którego nigdy więcej nie powtórzyła. Jedyną
dobrą stroną tego wydarzenia był potworny ból głowy i medytacyjny stan 'nie bycia',
przechodzący w długotrwały proces intensywnego odczuwania fizycznego ciała.
Darem otrzymanym w wyniku tej sytuacji, był głęboki i trwały wgląd w swoją boskość,
poprzez doświadczenie chwili obecnej.
Kiedy wstała z łóżka, wiedziała. Podeszła do lustra.
"Od tej chwili traktuję siebie jak drogocenny przedmiot" - powiedziała do swego odbicia.
"I gówno mnie obchodzi, co inni myślą na ten temat." - dodała zadowolona.
Przejrzała szafę i wybrała swój najbardziej wyśmiewany żyrafi kombinezon. Do tego buty
na koturnie. Paznokcie pomalowała odblaskowym lakierem. Rozpuściła włosy i nałożyła
na nie opaskę z żyrafimi różkami. Była szczęśliwa.

Po raz ostatni wybrała się na spacer po mieście swojej przeszłości. Mijała sklepy.
Zaglądnęła na pocztę, gdzie kupiła znaczek i widokówkę z ratuszem. Minęła szkołę,
do której usiłowała chodzić, ale nie bardzo jej to wychodziło. Przystanęła przy szkolnym
boisku i pomachała chłopakom, którzy na jej widok przestali grać i gapili się na nią
zaskoczeni. Naprawdę żegnała te miejsca z miłością. W końcu sama wybrała doświadczenie
życia tutaj. Oczywiście na tak długo, na ile było to konieczne. Czyli do chwili, kiedy
postanowiła to zmienić.
Mijając kawiarnię, zdecydowała się wejść i zamówić kawę.
Wybrała stolik pośrodku środku sali. Wcześniej nigdy by się na to nie odważyła. Teraz
czuła się jak królowa.
Podeszła do niej młoda kelnerka. Gienia uśmiechnęła się do niej naprawdę szczerze.
Kobieta odwzajemniła uśmiech. Nie udawała.
"Czym mogę służyć?" - zapytała
"Poproszę kawę. Nie wiem jaka jest najlepsza. Może mi pani coś poleci?" -
Gienia po raz pierwszy wdała się w rozmowę, bez obawy, że ktoś ją wyśmieje
"Ja zawsze proponuję cappucino. Bo sama najbardziej lubię. Ale mamy też..." -
nie zdążyła dokończyć, bo Gienia grzecznie weszła jej w słowo :
"O tak. Cappucino będzie najlepsze. Dziękuję."
Za oknem widoczne były z rzadka przejeżdżające samochody. Od czasu do czasu pojawiali się przechodnie. Było senne, wczesnojesienne popołudnie.
"Proszę bardzo" - na stoliku pojawiła się kawa - "Czy coś jeszcze?"
Gienia spojrzała na kawę. Na spienionym mleku widniało idealne, cynamonowe serduszko.
"Jakie piękne!" - zawołała Gienia nie kryjąc podziwu - "Dziękuję!"
"Proszę bardzo" - powiedziała kelnerka
Wewnątrz nie było zbyt wielu osób. Jakaś spokojna muzyka w tle. Kelnerka przecierała
i tak czyste stoliki. Po chwili podeszła do stolika Gieni.
"Smakuje?" - zapytała z uśmiechem
"O tak" - odpowiedziała Gienia - "Naprawdę doskonała"
Kelnerka z lekkim wahaniem zapytała : "Przepraszam, właściwie się nie znamy. Ale czy
mogę cię o coś zapytać?"
"Oczywiście" - Gienia po raz pierwszy nie odczuła zakłopotania.
"Dlaczego tak się ubrałaś? Czy to jakaś szczególna okazja?" - zapytała kobieta
Gienia zdziwiła się i teraz ona zadała pytanie : "Od jak dawna tu mieszkasz?"
"Od sześciu tygodni. Mam na imię Hanna i przyjechałam tu z moim chłopakiem. Za pół roku
mamy się pobrać i znalezliśmy tutaj niedrogi dom. Oboje lubimy ciche, spokojne miejsca" - wyjaśniła Gieni
"Rozumiem" - Gienia rzeczywiście rozumiała - "Zupełnie odwrotnie niż ja.
Ja bardzo nie lubię cichych, spokojnych miejsc. Jesteś pierwszą osobą w tym mieście,
która zadała mi takie pytanie. Po prostu pytasz 'dlaczego', bo chcesz wiedzieć.
Masz rację, takiego ubrania nie znajdziesz w najnowszym katalogu mody. Ani w najstarszym.
Więc musi być jakiś powód. Otóż jest. Ja uwielbiam tak  właśnie się ubierać. Nie muszę tego uzasadniać. Ale tobie powiem, bo zwyczajnie mnie zapytałaś. Naprawdę nie wiem, skąd u mnie
ta fantazja. Nie zrezygnuję z niej, bo zbyt siebie cenię i szanuję. Nikomu nie robię krzywdy.
Nikogo nie obrażam. Wprowadzam trochę koloru i odmienności. I to wszystko."
"No tak" - Hanna popatrzyła na Gienię - "Dziękuję, że mnie nie zbyłaś. Tak jak ty nie potrafisz zrezygnować ze swoich
upodobań, ja nie potrafię zrezygnować z zadawania pytań. Kiedy byłam dzieckiem tępiono
u mnie tę cechę. Pewnego dnia zapytałam siebie 'dlaczego?' Czy robię coś złego? Zawsze ktoś
może mi  odmówić. Powiedzić 'nie' i to wszystko."
"Hanno, miło było cię poznać" - powiedziała Gienia wstając od stolika - "Nie myślałam, że dzisiejszego dnia spotkam tak sympatyczną osobę. Pojutrze wyjeżdżam. Będę ciepło
wspominać ten dzień."
Hanna nie zrozumiała, co Gienia ma na myśli mówiąc 'wyjeżdżam' więc zaproponowała :
"Dobrej podróży! I wpadnij na kawę  jak wrócisz."
Gienia podziękowała, wysłała jej całusa i wyszła.

                         
     'XXV'
     Antoni uśmiechnął się do siebie. Zdarzało mu się nieraz doświadczać zjawiska
synchroniczności, ale tym razem był naprawdę zaskoczony. W jeden z poniedziałkowych
wieczorów siedział w kajucie i przeglądał mapę południowego wybrzeża Anglii. Wyspa Wight.
"Tak, to będzie dobre miejsce." - pomyślał głośno, planując następny przystanek.
Jeszcze kilka sierpniowych dni w Brighton. Potem kilka miejsc wzdłuż wybrzeża i pora
wracać do Arcachon. W tym roku wcześniej niż zazwyczaj.
Wstał, żeby zrobić sobie herbatę. Przy okazji włączył radio. Uśmiechnął się słysząc fragment piosenki. 'Angels on my radio...'
Antoni nucił refren kiwając głową w rytm muzyki. Gdy wybrzmiał ostatni takt usłyszał
znajome : "Welcome to Radio Reverb" i dalej :
"Naszym dzisiejszym gościem jest Antonia Redding...
"Słucham?" - zapytał głośno Antoni, ale prezenter nie powtórzył . Za to Antonia opowiadała
o swojej muzyce.
Następna piosenka - 'Write my Name'.
"Ta piosenka jest odzwierciedleniem mojego życia" - głos Antonii brzmiał szczerze
i zwyczajnie - "Pewnych zdarzeń nie sposób sobie wytłumaczyć. Pozostają zranienia.
Uzdrawianie traumy jest długim procesem. Każdego dnia, krok po kroku odbudowuję
swoje życie i znajduję powody, by żyć w zdrowiu i radości."
Antoniego zamurowało. Sam nigdy by tak tego nie nazwał, ale te słowa mogłyby być
jego własnymi, gdyby... dotarł do głębi swego smutku.
"To moja piosenka" - powiedział i zamyślił się. Bluegrass z południowej Anglii.
Tak to sobie nazwał.
"No nie. Przecież muszę się z nią spotkać. Jeszcze w tym tygodniu " - postanowił  -
"Póki jestem w Brighton. Kto wie gdzie będę w przyszłym roku." 
Roześmiał się, bo przyszło mu na myśl, że gdyby Gienia tu była, już dawno zadzwoniłaby
do radia i umówiła się na wywiad z Antonią. Antoni nie miał zamiaru przeprowadzać wywiadu. Chciał tylko spędzić miłe popołudnie ze swoją imienniczką.
..."Na werandzie opuszczonego domu, spotykamy się, by smakować herbatniki i rozmawiać
przy herbacie o dawno minionych dniach..."
Spotkać się na 'cup of tea'. Dowiedzieć czegoś o sobie...
Antoni wiedział, że wreszcie spotkał osobę, której może opowiedzieć o starym, dawno
porzuconym domu wśród drzew. O bólu, cierpieniu, niepogodzeniu oraz prawdziwym, uzdrawiającym spotkaniu z samym sobą.
Znalazł jej numer telefonu i zadzwonił. Nie odebrała, ale oddzwoniła następnego dnia.
Była mile zaskoczona i przystała na propozycję Antoniego.
Zasugerowała francuskie bistro w Rottingdean jako najdogodniejsze miejsce dla obojga.
"W połowie drogi" - wyjaśniła.

 Antoni znał to miejsce. Odwiedził je jakiś czas temu i zdążył poznać Franka, właściciela
bistra. Było tu rzeczywiście trochę tak jak po drugiej stronie Kanału. Swobodna atmosfera
i dobre jedzenie. No i łatwo trafić, jak do każdego miejsca w Rottingdean.
Postawił rower przed wejściem.

  Antonia postawiła rower bliżej chodnika. Popatrzyła na kwiaty w donicach i poobrywała
zeschnięte liście. Przez szybę zobaczyła Petera, który stał przy barze i rozmawiał z Frankiem. Ucieszyła się. Tym bardziej, że nie spodziewała się, że go dzisiaj spotka. Od wtorku myślała
o dziwnym zbiegu okoliczności, który sprawił, że oto za chwilę spotka się z mężczyzną
o tym samym co ona nazwisku i męskiej formie jej imienia. Zabawne.
Powinien już tu być o ile przyszedł punktualnie.
Weszła do środka. Kilka osób przy stolikach, pies leżący na podłodze i Frank z Peterem.
Kiedy stanęła w drzwiach panowie przerwali rozmowę i popatrzyli w jej stronę. I wtedy
oniemiała. To nie był Peter. Mężczyzna był do niego łudząco podobny.
Frank, który wiedział w czym rzecz i wiedział, że po jego słowach Antonia będzie jeszcze
bardziej zdziwiona, powiedział głośno :
"Antonia właśnie przyszła". I przedstawił ich sobie : "Antoni  -  Antonia".
Uśmiechając się patrzył na konsternację Antonii.
"Frank" - odezwała się na wstępie - "No powiedz sam, mam prawo być zaskoczona, prawda?" 
Frank pospieszył z wyjaśnieniem :
"Antoni, nie mówiłem ci tego wcześniej, ale jesteś podobny do naszego przyjaciela Petera.
Antonia prawdopodobnie wzięła cię za niego i dopiero gdy odwróciłeś się do niej, zdała sobie
sprawę z pomyłki. Stąd to zaskoczenie."
Antoni przyglądnął się Antonii.
"Czyli zaskoczenia nie są nam obce." - powiedział - "Możesz wyobrazić sobie moje zdziwienie, kiedy usłyszałem twoje nazwisko w radiu. W dodatku okazało się, że to o czym śpiewasz
jest mi takie znane."

Usiedli w kącie sali przy oknie. Początkowo rozmowa nie kleiła się. Antoni nie należał do gadatliwych a w sytuacjach, kiedy miał dużo do powiedzenia, trudno było mu sklecić sensowne zdania. W życiu pełnił zazwyczaj rolę słuchacza. W dodatku obawiał się, że Antonia zaraz sobie pójdzie pod byle jakim pretekstem.
"Pewnie ma małe dzieci  i cały dom na głowie" - pomyślał.
Antonia miała nieco większe dzieci, męża, psa i kota ale nie na głowie tylko w domu. A teraz
miała czas dla Antoniego. Z przyjemnością popijała herbatę siedząc z nim w kącie sali
przy oknie, w restauracji swojego przyjaciela Franka. Poza tym lubiła ludzi i była naprawdę zainteresowana życiem Antoniego.
"Przyjechałam rowerem" - powiedziała wskazując za okno - "Zazwyczaj stawiam go przy
wejściu ale tym razem ktoś mnie uprzedził."
"Chyba ja" - przyznał się Antoni - "Nie wiedziałem, że to twoje miejsce."
"Dzisiaj nie dokonałam rezerwacji" - uspokoiła go Antonia i zapytała - "Jak długo jesteś
w Brighton?"
Antoni zastanowił się. Jak długo?
"Od maja" - powiedział - "Właściwie z przerwami... Płynąłem wzdłuż wybrzeża, zatrzymując
się w kolejnych portach po kilka dni. Do niektórych z nich zawijam ponownie, tak jak teraz do Brighton. Zimę spędzam na lądzie. We Francji. I tak sobie żyję, odkąd jestem emerytem."
"To znaczy, że nie sadzisz pomidorów i sałaty" - stwierdziła Antonia.
Antoni zamilkł.
"Kiedyś sadziłem" - wyznał po chwili. Antonia wyczuła, że dotknęła zbyt czułej struny. Ale
nie chciała zmieniać tematu. Może jest to czas na wspólne milczenie. Może na mówienie
i słuchanie. Nie jej o tym decydować.
"To, co mówiłaś w tej audycji. O życiu, o powracaniu do życia po traumie. Nie wiem jak to powiedzieć..."
Antoni zamilkł na kilka chwil, po czym dodał :
"Potrafiłaś to wyśpiewać, nadać formę, przekazać. Ja tego nie potrafię."
Antonia patrzyła na jego bezradny uśmiech i wiedziała o czym mówi.
"Minęło sporo czasu zanim to mogłam wyśpiewać" - przyznała - "Pewnego dnia budzisz się
i wiesz, że już nie potrzebujesz tarzać się w bólu i cierpieniu. Celem życia jest życie, więc
przeżyj je, korzystając z możliwości jakie ci daje."
"Tak" - przyznał Antoni - "Teraz to wiem. Tylko sporo czasu mi to zajęło."
Milczeli oboje.
"Gdybym wiedział o tym wcześniej tak jak teraz to wiem..." - zaczął
"O czym?" - zapytała Antonia
"Że można kochać siebie tak, jak ukochaną osobę, psa czy miejsce... Doceniać siebie.
Cieszyć tym, co się robi..."
"To co?" - Antonia chciała wydobyć to z niego.
"Nie byłoby tego całego obrażania się na siebie i świat. Niektórzy twierdzą, że wszystko
dzieje się po coś...  Ale i tak uważam, że to trochę za długo trwało" - dodał pewny swego.
"A skąd to wiesz?" - zapytała Antonia. Popatrzyli na siebie i zaczęli się śmiać się
sami z siebie.

                                                       kolejny odcinek w NIEDZIELĘ
                                                       25 stycznia 2015

                                                       z a p r a s z a m
      
 

No comments:

Post a Comment