Translate

Sunday 11 January 2015

'BLUEGRASS'. Fragment Siódmy.


     'XXI'

     Paputek wszedł do sali ćwiczeń. Nikt go nie zauważył, ponieważ większość osób
zajęta była rozmową. Zajęcia jeszcze się nie rozpoczęły. Podszedł do okna. Pierwszego
ze znajdujących sie na całej długości jednej ze ścian. Na zewnątrz widoczna była
przedwojenna, niszczejąca kamienica. Paputka zachwyciło piękno starych framug
i drżących ze starości szyb. Obrazek jak na fotografii w kolorze sepii. Podobało mu się tutaj.
Prawdę mówiąc zagapił się trochę i nie zauważył, że gwar przycichł i towarzystwo
skupiło się wokół niewielkiej, blondwłosej osóbki, witając się z nią serdecznie
i zadając pytania. Nagle usłyszał frazę śmiechu, jakby ktoś rzucił garść cekinów a one
opadały na ziemię mieniąc się kolorami tęczy. Zachwycony odpowiedział podobną frazą.
Wszyscy umilkli i patrzyli w jego kierunku.
A on stał w przeciwległym kącie sali i nie wiedział co powiedzieć.
"Witaj Książę" - Pani Profesor wybawiła go z niezręcznej sytuacji  -
"Właśnie rozpoczynamy zajęcia. Podejdź proszę tu do nas."
Paputek domyślił się, że jest to powitanie w polskim języku, którego nie zdążył jeszcze
poznać, więc odpowiedział : "Buongiorno miracolosa Signora".
To było wszystko, co potrafił powiedzieć w języku artystów, więc przeszedł na angielski :
"Przepraszam, że nie mówię żadnym słowiańskim językiem, ale przyleciałem wczoraj
i bardzo chciałem Panią poznać. Mam nadzieję, że nie będzie to przeszkodą..." -
dokończył nieśmiało.
"Ależ oczywiście, że nie będzie" - roześmiała sie Pani Profesor Olga -
"Będziemy przede wszystkim śpiewać. Tak?" - zwróciła się się do obecnych,
robiąc przy tym minę, jakby za chwilę miała otworzyć pudełko czekoladek.
"Tak!" - wyrwało się Paputkowi, który powstrzymał się w porę, żeby nie dodać
'Ciociu Olgo'. Już ją kochał. "Oczywiście, że tak" - potwierdziła Pani Profesor.
"Nic się nie martw. Przetłumaczę ci wszystko co trzeba" - zaproponowała stojąca obok
niego dziewczyna.
"Dziękuję" - odpowiedział Paputek z wdzięcznością.

(...)

Śpiewali całym ciałem. Oddechem. Miłością.
Poczatkowo nieśmiało, opór i wstyd przeradzał się w zachwyt. Zachwyt unosił ich
ponad ziemię. Przywracał pamięć o boskiej naturze. Rodził radość, która rozpryskiwała
się jak morska bryza. Działo się, wibrowało i tańczyło.
Paputek zaczął swoim mruczandem. Nigdy nie śpiewał w tak licznym gronie.
Zachęcany przez Olgę fałszował z radością ile wlezie, robiąc głupie miny i kołysząc się
na boki. Był szczęśliwy.
"Ach, gdyby tak Ciocia Olga uczyła w Santa Fe" - przemknęło mu przez myśl -
"Chodziłbym do szkoły prawie codziennie."
Paputek nie był wprawdzie zaniedbany edukacyjnie, ale zdawał sobie sprawę
z braków w dziedzienie sztuki. Steven nafaszerował go wiedzą z różnych dziedzin nauki,
jednak nie rozmawiali o muzyce ani malarstwie.
"Jak tylko wrócę do domu, nadrobię te braki." - postanowił Paputek.
Przymknął oczy. I teraz, śpiewając dla dziecka w sobie, dla dawno zapomnianego siebie,
czuł się tak, jak ostatnio w górach, kiedy leżał na suchym sosnowym igliwiu. Czuł
wdzięczność, że może tu być. Że tak się zdarzyło. Że takie niezwykłe spotkanie.
Położył dłoń na sercu. Poczuł delikatne wibrowanie i odsunął ją nieco od piersi. Przybliżał
i oddalał, bawiąc się tym i wyczuwając gęstość i barwę aury. Wtedy usłyszał śpiew stojących
obok niego osób i odkrył, że wszyscy śpiewają jednym sercem. Trwał w zachwycie. Dźwięki
unosiły się na różnych wysokościach. Mieniły jak kolorowe cekiny, wibrując i przenikając
ich ciała. Okrążały Ziemię i wracały z powrotem do serc.
"Jesteśmy tu aby dawać radość" - usłyszał srebrzysty głos Olgi - "Radość sobie...innym...
całej Planecie. Innego zadania nie mamy."
I zapamiętał jeszcze jej słowa :
"Jesteśmy dźwiękiem. Z dźwięków zbudowani...
Dźwięk jest fundamentem naszego Istnienia."
Po tym wspólnym śpiewaniu nie mogli się rozstać. Każdy miał coś do powiedzenia.
Był na to czas, bowiem Olga przeznaczyła kilka chwil na dzielenie się sobą. Wszyscy byli odmienieni.
Olga zwróciła się w stronę Paputka. Popatrzyła na niego z ciekawością i zapytała :
"A kto to do nas przyjechał z odległego kraju? Jak masz na imię Książę?"
Paputek szczęśliwy, że zauważyła jego obecność przedstawił się :
"My name is Paputek".
I wyjaśnił krótko, że od dzieciństwa wszyscy tak się do niego zwracają.
Olga  przechyliła lekko głowę zapewne przypominając sobie coś, bo usta zwinęła
w 'kurzą dupkę' i przytrzymała serdecznym palcem, żeby za wcześnie nie powiedziało jej się
jeszcze nie ukształtowane słowo.
"Hm...  Paputek" - zastanowiła się w sobie i klasnęła w ręce - "Brylantowy Trzewiczek!
Na długo przyjechałeś do Polski?"
"Na dwa tygodnie" - odpowiedział Paputek - "Chcę odwiedzić tu kilka miejsc.
Jestem po raz pierwszy we wschodniej Europie."
Olga popatrzyła na niego z tajemniczym uśmiechem i powiedziała :
"To nie jest wschodnia Europa Książę...To jest Kraków."
"Tak" - to było pierwsze paputkowe słowo w słowiańskim języku - "To jest Kraków."
Po czym skłonil się i ucałował dłoń Olgi , tak, jak jeszcze do niedawna czynili to mężczyźni
w jednym z krajów na wschodzie Europy.
Olga przutuliła go do serca a on wzruszony szepnął : "Ciociu Olgo..." I roześmiali się oboje.

(...)

     'XXII'

     Paputek wsiadł do autobusu. Kupił bilet, podając kierowcy kartkę z napisaną nazwą
miasta : 'Rzeszów' i usiadł przy oknie. Był zdziwiony, kiedy Ciocia Lola kazała mu jechać
autobusem a nie pociągiem tłumacząc, że tak będzie szybciej. Dotyczy to tylko tej trasy
bo w innych przypadkach może być odwrotnie. Paputek mimo nierozumienia tej logiki
uwierzył Cioci Loli, bowiem wiedział z doświadczenia, że w takich sprawach tubylcy
są najlepiej zorientowani.
Myślał o Krakowie. Zupełnie inne miejsce od tych, jakie dotąd poznał.
Przez trzy popołudnia, zdążył tyle doświadczyć.
W jednym z kościołów przypadkowo trafił na pokaz działania Wahadła Foucault. Jak się
dowiedział, prezentacja odbywa się raz w tygodniu i miał wyjątkowe szczęście, że pojawił
się w tym czasie. Krążył po mieście. Czasem odpoczywał na ławkach i patrzył przed siebie. Zachowywał te obrazy w pamięci i wędrował dalej. Gołębie, tak jak w większości miast,
przysiadały na parapetach lub szukały okruchów rozsypanych w pobliżu ławek. Od czasu
do czasu wzbijały się w górę trzepocąc skrzydłami, czym budziły go z zamyślenia. Tak jak
wszędzie nie brakowało ludzi grzebiących w koszach na śmieci, dla których czas i miejsce
miały trochę inny wymiar.
Poza tym dzieci, psy, koty... zwyczajnie. Paputek wędrował od ławki do ławki, od kawiarni
do kawiarni. Od kawiarni do kościoła. Od kościoła do sklepu lub galerii.
Kościoły zazwyczaj były otwarte. Paputek siadał, odpoczywał i rozglądał się wokoło.
Oprócz wielkiego kościoła na Rynku Głównym, z którego wieży w południe rozlegał się grany
na trąbce hejnał, zafrapował go ten niewielki, mieszczący się nieopodal Sukiennic. Wchodziło
się po schodkach w dół. Nie był to zamiar architekta, ale znak czasu. Przez stulecia płyta
rynku podwyższała się, przez nakładanie coraz to nowych warstw i stąd najstarsze budynki
znalazły się poniżej aktualnego poziomu. Przed ołtarzem znajdowało się kilka ławek i Paputek
usiadł w jednej z nich. Prócz niego były dwie, może trzy osoby. Modliły się w ciszy
i skupieniu. Paputek chłonął tę ciszę.
Po chwili nasunął mu się obraz sprzed lat, kiedy jako dziecko interesował się dawnymi
rytuałami. W pueblo znajdowała się budowla, której wnętrze wydało się teraz Paputkowi
tożsame z wnętrzem tego kościoła. Tak jak tutaj przychodzono aby się modlić. Przez otwór
w dachu wchodzono po drabinie w dół, do wnętrza. Dookoła okrągłych ścian, znajdowały się
ławki a w środku wgłębienie w ziemi. Otwór w dachu był zarazem otworem wentylacyjnym,
jak i zródłem oświetlenia. Światło przenikało do ciemnego, podziemnego pomieszczenia
i kładło się jasną plamą na kamiennej podłodze.
W tym świętym miejscu łączono się z Matką Ziemią.

Widział też Zamek Królewski na wzgórzu Wawel. I spacerowal wzdłuż rzeki Wisły.
Na Kazimierzu - dzielnicy w której mieszkał, i gdzie wszystko mu się podobało, udało mu się zabłądzić. Wydawało mu się, że zmierza we właściwym kierunku. Nie opuściły go jeszcze
wrażenia ze spotkania z Ciocią Olgą. Szedł chłonąc dźwięki wieczornego miasta.
Z licznych kawiarni i restauracji dobiegała muzyka i gwar ludzkich głosów. Brzęk naczyń,
śmiechy, podniesione głosy, nawoływania, przejeżdżające samochody, jakiś rower
z niedokręconym dzwonkiem... Odgłosy przemieszczały się wśród kamienic, wpadały przez uchylone okna i wypadały stamtąd, szukając nowych miejsc. W tej scenerii Paputek czuł się
jak gwiazda musicalu, która chwilowo nie wykonuje swojej partii. Krążył, pozwalając,
by prowadził go przypadek, aż poczuł zmęczenie.

Rozejrzał się i nad nieco odrapanymi drzwiami narożnego budynku przeczytał napis
'Alchemia'. Wszedł i przez moment miał wrażenie, że znalazł się w czyimś mieszkaniu,
skąd większość gości właśnie wyszła lub jeszcze nie przyszła.
W każdym razie nie było pusto a w powietrzu działo się. Zauważył szafę, przez którą można
było przejść do następnego pomieszczenia. Po drugiej stronie szafy znajdował się świat
spowity mgłą papierosowego dymu.
"Dobrze, że to nie lustro, bo można by się potłuc, gdyby trafiło się o niewłaściwej godzinie." - pomyślał Paputek i podszedł do baru.
"Coś do picia?" - zapytał uprzejmy barman
"Tak" - odpowiedział Paputek - "Kawę niezbyt mocną ale pyszną i wodę. Czy są frytki?"
Okazało się, że są, więc Paputek zapytał czy może jeszcze dostać na deser jakieś ciastko.
Tak, może dostać i ma nawet wybór. Wahał się między sernikiem a szarlotką i w końcu
szarlotka zwyciężyła. Ach, co to była za szarlotka!
Teraz Paputek wiedział,że do tej pory nie miał pojęcia o cieście ani o jabłkach. Nie mógł się doczekać, kiedy w swoich 'Przepisach ratujących życie' zamieści recepturę o nazwie 'Szarlotka
jak najbardziej naturalna'. Miał nadzieję, że Ciocia Lola będzie w tej sprawie zorientowana.
Usiadł przy okrągłym stole nieopodal stylowego kredensu. Wnętrze rozjaśniały płomyki świec. Podobało mu się tu coraz bardziej. Szkoda, że nie ma z nim Gieni. Paputek bez trudu wyobraził sobie, jak przeprowadza wywiad z barmanem a przy okazji, w sobie tylko wiadomy sposób,
wykrada pilnie strzeżony przepis na 'szarlotkę jak najbardziej naturalną'.
Siedziało mu się tak dobrze jak na ławce w parku, i nie zauważył, że dookoła zbiera się coraz
więcej ludzi. "Robi się trochę ciasno" - spostrzegł po dłuższej chwili.
W okolicach niewielkiej sceny zauważył wzmożony ruch.
"Może będzie koncert?" - przyszło mu do głowy. Przypomniał sobie, że wiedzę należy czerpać
ze źródła i postanowił zapytać kelnera.
"Dzisiaj występuje 'Vladimirska' " - usłyszał w odpowiedzi.
Paputek o nic więcej nie pytał, bo musiał to przemyśleć. Jak zdążył się zorientować przed przyjazdem do Polski, tutejsze nazwiska, a w każdym razie ich spora część, mają końcówkę
'ski'. W przypadku kobiety (to było dla Paputka nie do końca jasne) 'ska'.
Więc prawdopodobnie będzie to występ artystki o nazwisku Vladimirska.
Podszedł jeszcze raz do kelnera i zapytał : "Nie znam tej artystki. Jak ma na imię?"
"Scotia" - usłyszał w odpowiedzi - "Naprawdę ich nie znasz?"
"Nie znam" - przyznał Paputek - "Ale poznam"
"Za kwadrans powinni zacząć" - dowiedział się na koniec.

Kiedy Paputek zauważył mężczyznę z trąbką wiedział, że będzie dobrze.
Muzycy organizowali się na scenie. Paputek zwrócił uwagę na dziewczynę z akordeonem.
Czekał cierpliwie na pojawienie się Scotii Vladimirskiej.
Muzycy powitali zebranych i zaczęli grać, a Paputek dopiero teraz zorientował się, że to
jest właśnie Scotia. Natychmiast minął mu żal, że ominął go koncert Beirutu. Bo to, czego
teraz doświadczał było pralinką na szarlotce.
Scotia była zjawiskowa. Paputek zakochal się od pierwszego taktu 'Walking Stick'.
Zapomniał nawet o Caro Emerald, której uroda była dla niego wyznacznikiem kobiecego
ideału. Scotia była taka, że Paputek nie potrafił jej określić. Niby obecna ale z lekkim odlotem,
jakby dopiero co wysiadła z pociągu na nieznanej stacji. Zresztą była podobna do Caro,
ale nie w tym rzecz. Paputek wiedział w czym, jednak teraz skupił się na muzyce.
Chłopaki grali rewelacyjnie. Nie wartościując, byli dla niego jak Beirut.
"W różnych miejscach na Ziemi rodzą się podobni ludzie po to, żeby się nigdy nie spotkać." - pomyślał.
Koncert był niezwykły. Paputek dał się porwać w podróż do nieznanych sobie światów.
Światów słowiańskich jak mu się wydawało, więc swoim sercu nazwał tę muzykę
'krakowską'. Tak. Dla niego był to najpopularniejszy, bo jedyny mu znany, polski zespół.
Jest jeszcze skrzypek z Brajtonu bardzo tutaj słynny i podziwiany. Paputek kupił dla Gieni
płytę, na której gra on z równie słynnym i podziwianym zespołem Kroke. Pani w księgarni
doradziła mu tak, kiedy Paputek zapytał co byłoby najodpowiedniejszym suwenirem
z Krakowa. Oczywiście dla Gieni.

Wybrzmiał ostatni utwór. Muzycy podziękowali publiczności. Zaprosili na następny koncert.
Paputek był tak szczęśliwy i oszołomiony, że nie przyszło mu do głowy, że może podejść
i zamienić kilka słów. Miałby sposobność porozmawiać ze Scotią. Pomyślał o tym dopiero
w hotelowym pokoju, kiedy w wyszukiwarkę wpisywał 'Scotia Vladimirska'.
"O ja głupi" - powiedział głośno, gdy pojawiły się hasła. Rzadko tak mówił do siebie.
Czasem jednak w wyjątkowych okolicznościach, gdy brak rozsądku przejawiał się w rażący
sposób, pozwalał sobie na to. Tak jak teraz.
Pierwsza odpowiedz 'Scotia', czyli imię dziewczyny z akordeonem. Druga - 'Vladimirska' -
nazwa zespołu. Paputek przeczytał wszystkie informacje, po czym utwierdził się w przekonaniu,
że musi w swoim życiu przeczytać jeszcze kilka książek. I zrobi to, jak tylko wróci do domu.


                                                             koniec fragmentu siódmego
                         
                                                                    na kolejny
                                                                z a p r a s z a m

                                                                      już dzisiaj
                                                                           w
                                                                    NIEDZIELĘ
                                                                    11. 01. 2015
                                                                

                                                                   
                                                      














    

No comments:

Post a Comment