Translate

Thursday 1 January 2015

'BLUEGRASS'. Fragment Piąty.


  'XIV'
     "Jestem taka zajęta w przyszłym tygodniu" - z zadowoleniem pomyślała Gienia -
"I Paputek i Antoni. Można powiedzieć, że jestem rozchwytywana".
Jej dobry nastrój obniżył się nieco, kiedy popatrzyła na doniczki z uschniętymi roślinami.
"Ogrodnictwo doniczkowe jest trudna sztuką" - westchnęła czytając karteczkę zwisającą
z uschniętego badylka. 'Podlewaj mnie mnie co drugi dzień, proszę' głosił napis.
"Szkoda że jestem zbyt zajęta, żeby zajmować się kwiatami. A to takie miłe hobby..." -
dodała zrezygnowana.
"Ale, ale... przecież prezent od Paputka" - ucieszyła się zaglądając do torby. Wyciągnęła
z niej książkę.    "No nie" - Gienia była absolutnie zaskoczona -
"Prosta uprawa kaktusów w warunkach domowych" - przeczytała tytuł.
A ponieważ słyszała kiedyś, że kaktusy nie wymagają podlewania postanowiła : 
"Moją najnowszą pasją będzie uprawa kaktusów w warunkach domowych".
I zrobiła miejsce na parapecie na dwie nowe doniczki.


     'XV'   
     Od jakiegoś czasu po Paputkowej głowie krążyły myśli o odwiedzeniu kilku miejsc w Europie.
Teraz miał czas, żeby się do tego przygotować. Pierwszy wyjazd zaplanował na koniec września. Polska.
Jego wiedza o tym kraju opierała się na opowieściach Stevena o Drugiej Wojnie i powojennej sytuacji na świecie. Były to emocjonalne wypowiedzi na temat konkretnych polityków i ich
działań. A ponieważ Steven był pacyfistą, na nikim nie pozostawiał suchej nitki.
Paputka nie interesowała polityka. Był wprawdzie nieco zorientowany, bo 'dobrze jest odróżniać Wschód od Zachodu' jak mawiał Steven. Paputek zapamiętał jeszcze kilka praktycznych rad
Stevena typu  'w szkockim pubie raczej nie wznoś toastu za zdrowie Królowej' , lub  'nie
nazywaj Katalończyka Hiszpanem'. Było ich całe mnóstwo i wszystkie zachował w pamięci.
Teraz z wdzięcznością myślał o Cioci Loli. Zadzwonił do niej zaraz po spotkaniu z Gienią.
Nie zamierzał zwlekać. Poza tym obawiał się, że Ciocia Lola może mieć jakieś plany a nie
chciał jechać późną jesienią, kiedy może być zimno.
Głos Cioci Loli przełamał Paputkową nieśmiałość. Ucieszyła się, że przyjedzie i od razu przeszła
do szczegółów. Na jak długo i co Paputek chce zobaczyć, co lubi jeść i czy chce poznać jej przyjaciół.
Paputek chciał przyjechać na dwa tygodnie, ale najpierw chciał zwiedzić Kraków i Wieliczkę
a potem nienadługo do Cioci Loli, żeby nie sprawiać jej kłopotu swoją obecnością.
Więc gdyby Ciocia Lola była tak dobra i zaproponowała mu jakieś ciekawe miejsce, gdzie
mógłby spędzić kilka dni, to byłby niezmiernie wdzięczny. To miejsce ma być pełne drzew
i ptaków, może być nad rzeką lub jeziorem, żeby nie było zbyt wielkich budynków, żeby był
spokój i cisza. Co do jedzenia to Paputek zje wszystko co mu Ciocia Lola ugotuje a jak nie,
to może być kanapka z serem i pomidorem. Każdego dnia może być to samo do jedzenia.
To znaczy przez dwa, trzy dni. Ale jak to jakiś problem, to on może ugotować zupę lentilkową,
bo ma dobry przepis. I że bardzo, bardzo chce poznać jej przyjaciół.



     'XVI'  
     Gienia cieszyła się każdym dniem tegorocznego lata. Tej soboty wyszła z domu dość wcześnie.
Chciała mieć czas na niespieszne podziwianie miasta. Słoneczny, wakacyjny dzień jak najbardziej sprzyjał tym planom. Ach, jak Gienia to lubiła. Kolorowy tłum falujący między sklepami
i oblegający place i skwery. Rozleniwieni klienci restauracyjek i kofiszopów. Pracowici kelnerzy
i sprzedawcy uliczni. Piętrowe autobusy pełne pasażerów. Taksówki. Rowery. Hulajnogi. Wózki
z dziećmi. Podwójne wózki z dziećmi. Psy na smyczach. Tęczowe flagi i chorągiewki. Wystawy sklepowe pełne podobnych i podobnie ubranych manekinów. Pikniki. Muzyka.
I wisienka na torcie - plaża.
Gienia chłonęła to wszystkimi swoimi zmysłami. Wyławiała z tłumu co ciekawsze postacie i
snuła w myślach opowieści na ich temat. O, ta wysoka kobieta w obcisłej  spódnicy i stukających kowbojkach. Pewna siebie - jak oceniła ją Gienia - i bardzo zajęta. Pewnie kierowniczka w dziale sprzedaży. Konfekcja damska. Niedawno przyjechała z Manchesteru...
I niewiele brakowało, żeby Gienia straciła ją z oczu, bowiem kobieta weszła do sklepu z bielizną damską. Gienia kierowana ciekawością, również. Wystawa sklepowa sugerowała możliwość zakupienia majtek, staników i pończoch. 'I dużo więcej' - jak się okazało wewnątrz przestronnego pomieszczenia. Na manekinach wisiały wprawdzie sugerowane tekstylia, jednak projektanci mocno przyoszczędzili na materiale. Dizajn (jak to oceniła Gienia) był opartowsko-iluzoryczny. Generalnie to co miało być zakryte, było odkryte. A jeżeli zakryte to tak, żeby było widoczne. Gienia nie
zdążyła przejść do działu, który stylistyką nawiązywał do disnejowskich bajek, bo na jej drodze pojawiła się owa piękność z Manchesteru. Stała przed lustrem.
W jednej ręce trzymała wieszak z kremowym peniuarem a właściwie pelerynką sięgającą do pępka.
W drugiej - bordowe, połyskujące body wykończone czarną koronką. Raz po raz przykładała do piersi to jedną, to drugą kreację. I z dezaprobatą przyglądała się swojemu lustrzanemu odbiciu. Gienia również się przyglądała, bo nie przyszło jej do głowy, że ona też jest widoczna. Piękność odwróciła się w stronę Gieni patrząc bezradnym wzrokiem zapytała :
"Kochanie, mogłabyś mi doradzić? Zupełnie nie wiem co wybrać. Jutro mam randkę.
I nie wiem czy przeistoczę się w demoniczną modliszkę czy niewinnego elfa".
To było za dużo, nawet jak na wyobraźnię Gieni.
"Zaraz, zaraz. Rozumiem że niewinny elf to ta pelerynka?" - zapytała chcąc się upewnić.
"To jedwabny peniuar kochanie. Chiński jedwab...Mam na imię Grace" - dodała.
"A ja Żyrafka Gienia. Jak się masz?" - Gienia przyglądała się z zaciekawieniem swojej nowej koleżance. Miała mocny makijaż i długie rzęsy, którymi trzepotała robiąc nieco egzaltowane
miny. I była naprawdę prawie zrozpaczona niemożnością wyboru. Jej niski głos niebezpiecznie przechodził w dyszkant, kiedy sięgając po chusteczkę wyznała : "Dziękuję, dobrze. Tylko płakać
mi się chce..."
"Nie płacz..." - Gieni zrobiło się żal Grace, którą zdążyła polubić - "Zaraz coś wymyślimy" -  zapewniła.
Ale Grace zupełnie się rozkleiła. To już nie była ta pewna siebie kobieta z Manchesteru.
"Gieniu, ja cały tydzień myślałam i mam pusto w głowie i boję się, że dostanę migreny a dzisiaj wieczorem mam koncert..."  Gienia nie czekała na ciąg dalszy. Szybkim krokiem ruszyła do
działu 'skarpety, pończochy, podwiązki' i tym samym krokiem wróciła do Grace.
"Masz" - powiedziała wręczając jej czarne kabaretki. - "Założysz do pelerynki i staniesz się demonicznym elfem."
Oczy Grace rozbłysły zachwytem.
"Słodziutka, uratowałaś mi życie. 'Demoniczny elf''... Ty to masz wyobraźnię! No, ale nie
powinnam się dziwić. Twój żyrafi kombinezon jest wysoce oryginalny. Nawet tu w Brajtonie wyróżniasz się z tłumu. Tak czy owak. Chcę cię dzisiaj widzieć na moim koncercie. Masz zaproszenie i darmowego drinka. Zaczynamy o 8 pm." - zakończyła Grace tonem nie
znoszącym sprzeciwu. Gieni zaimponowało spotkanie z artystką a zapowiedź wieczornego
koncertu brzmiała obiecująco. Odpowiedziała więc : "Dziękuję ci Grace. Przyjdę. Powiedz
tylko gdzie."
"Och, to znane miejsce. Na St. James Street narożny budynek z tęczowymi światłami.
'The Zone Bar'. Przyjdź na pewno kochanie." - dodała obejmując Gienię i uśmiechając się obiecująco.

Gienia skierowała swe kroki w stronę morza. Przeszła przez ruchliwą ulicę i zeszła po
schodach na nadmorską promenadę. Od brzegu dzieliła ją kamienista plaża. Gienia usiadła
na ławce. Zapatrzyła się w morską dal. Nie było horyzontu. Morze łączyło się z niebem
i wyrzucało fale na brzeg. A potem fale powracały.
"Do nieba" - pomyślała Gienia.
Do przystani miała niecałą godzinę drogi. Teraz znajdowała się w pobliżu mola, które omijała kierowana głosem rozsądku, czyli obawą, że mogłaby stracić zbyt wiele czasu i pieniędzy. Wieczorem miejsce to kusiło kolorowymi światłami. Teraz równie gwarne, kłębiło się tłumem turystów. Gienia minęła diabelski młyn, którym zachwycał się Paputek i oceanarium, którym
nie zachwycali się oboje.
(...)

  'XVII'  
     Antoni od rana robił porządki na łodzi. Umówił się ze sobą, że sprzątanie ma być w każdą
sobotę, bo w ten sposób łatwiej mu było zorganizować tydzień.  Cenił każdy dzień, każdą godzinę swojego życia, zwłaszcza kiedy nic nie robił i twórczo tracił czas. To sprawiało mu najwięcej radości.
Kochał życie na łodzi, mimo, że nieco dokuczał mu reumatyzm. "Bogu dzięki pogoda tego lata  jest wyjątkowo słoneczna" - szepnął z wdzięcznością, schodząc po stromych schodach do kajuty.
Ponieważ jego łódź nie należała do największych, kajuta pełniła funkcję salonu i sypialni.
Kantorek kuchenny znajdował się w pobliżu zejściówki, dzięki czemu zapewniona była w miarę dobra wentylacja. Wejście do kingstona czyli toalety znajdowało się w tylnej części kajuty.
Antoni rzucił okiem na całość. Wszystko na swoim miejscu.
"Jest taki porządek, że nawet Królowa może przyjść z wizytą" - zażartował w myślach i przypomniał sobie, że nieopatrznie niedawno zaprosił do siebie tę ekscentryczną Żyrafkę Gienię...
Wyszedł na pokład. Było wczesne popołudnie. Mewy krążyły nad przystanią, jakby wyczuwały porę posiłku. Jasne obłoki rozdmuchiwane powiewami wiatru, tworzyły coraz to nowe obrazy.
Antoni zamyślił się. Gdzieś tam, po drugiej stronie Kanału La Manche był kiedyś jego dom. Teraz na zimowe miesiące  przypływał do Arcachon. Mieszkała tam jego siostrzenica, która zimę spędzała na Południu. Doszli do porozumienia. Obojgu było to na rękę. Ona miała pewność, że dom jest bezpieczny. Antoni żył w cieple i wygodzie, by znów zatęsknić za życiem na morzu. I tak siedząc
w ciepłej kuchni, czytając gazety czy oglądając telewizję, myślami wybiegał w przyszłość,
w następną wiosnę. Sięgał wtedy po mapy i w myślach przenosił się na swoją łódkę, która czekała
na niego na przystani.


     'XVIII'
     "Trochę forsowny ten spacer" - Gienia dotarła wreszcie na marinę i rozglądała się po nabrzeżu.
Tak nierozsądnie umówiła się z Antonim... Jak rozpozna jego łódź wśród tylu innych?
Żeby chociaż jakiś znak rozpoznawczy... Była trochę zmęczona i marzyła, żeby wygodnie usiąść
i napić się wody.
"Któraż z tych łódek może należeć do niego? " - zastanawiała się, patrząc jak wszystkie są do siebie podobne ; lśnią w słońcu i kołyszą na wodzie I są takie...  Wtedy wyłowiła wzrokiem tę jedyną.
Łódź wyróżniała sie rodzajem bieli. Z lekkim odcieniem niebieskim, biel pozostawała bielą.
"To musi być ta!" - Gienia miała pewność co do tego. Szybkim krokiem podążyła przed siebie.
"Antoni! Halo! Antoni! " - wołała w stronę morza.
I Antoni usłyszał. Bowiem trudno było nie usłyszeć wołania Gieni.
"Witaj Gieniu" - powiedział widząc jak Gienia bezradnie zastanawia się, w jaki sposób przedostać
się z brzegu na łódź. "Zaraz zarzucę trap" - dodał sięgając po kładkę opartą o barierkę.
"I po co ja się tak martwiłam?" - rozchmurzyła się Gienia widząc, jak łatwo można przedostać się
z nabrzeża na pokład.
"Myślałam, że będzie gorzej" - zwierzyła się Antoniemu, stawiając pierwsze kroki na pokładzie
i rozglądając się dookoła - "To dobrze, że nie kołysze, tak jak to sobie wyobrażałam."
"Gieniu" - odpowiedział Antoni uśmiechając się nieznacznie - "Wyobraźnią lepiej jest stwarzać
miłe zdarzenia. Nawet kiedy okażą się mniej miłe, trwa to znacznie krócej.
A ty pewnie wyobrażałaś sobie te straszności odkąd zeszłaś na promenadę."
"Och nie" - zaprzeczyła Gienia - "Martwiłam się przez chwilkę niewielką. Naprawdę. Wcześniej martwiłam się, czy aby nie dostanę migreny, potem, czy rozpoznam twoją łódkę. No i jeszcze,
jaką biżuterię założę na dzisiejszy wieczór." -  zakończyła z westchnieniem.
Antoni wziął głęboki oddech. "Kobiety są rzeczywiście z Wenus. Albo z Księżyca. A może to
ja jestem z Księżyca?" - pomyślał w duchu. A głośno powiedział :
"Zapraszam cię do kajuty. Jest tam chłodniej i będziesz mogła odpocząć w fotelu."
I wskazał Gieni zejście z pokładu.
Gienia ujrzawszy wnętrze kajuty oniemiała. Był to nietypowy dla niej stan, bowiem zazwyczaj gwałtownie wyrażała swoje ochy i achy. Tym razem trwała w zachwyceniu i nic nie mówiła.
"Wody?" - zapytał Antoni.
"Tak, bardzo proszę" - powiedziała Gienia nieprzytomnym głosem i szepnęła :
"Tu jest tak pięknie, że nie wiem, co powiedzieć..."
"To sobie usiądź proszę i odpocznij" - zaproponował Antoni myśląc : "Rzeczywiście z Księżyca".
Gienia, nadal oniemiała, miała wrażenie, że znalazła się w Muzeum Błękitu.
Usiadła w fotelu. Płócienne obicie miało niebiesko-białe pasy, z tym, że każdy pas miał inny
odcień. Podłoga w głębokim indygo odcinała się od ścian, które wydawały się być białymi ale srebrzyły się chłodnym odcieniem niebieskiego podobnym do tego , którym pomalowana była
łódź. Do stojącej po przeciwległej stronie, również pasiastej sofy, przysunięty był niski owalny
stolik w kolorze turkusu. W niebieski sufit (Gienia nie potrafiła określić tego odcienia, w każdym razie jaśniejszy od podłogi) wmontowane były małe lampki. Na ścianach fotografie nadmorskich miasteczek. Gienia rozpoznała Szoreham i Rottingdean.
"Lubisz te miejsca? Czy to dla ciebie tylko ładne fotografie." - zapytała.
"A jak myślisz?" -  pytaniem odpowiedział Antoni.
Gieni powróciła mowa i jasność umysłu, więc stwierdziła - "Myślę, że nie chodzi o lubienie.
One dużo dla ciebie znaczą."
Antoni nie odpowiedział, bo właściwie nie wiedział co ma rozumieć przez  'dużo znaczą'.
"Nie wiem Gieniu" - odpowiedział szczerze - "Po prostu lubię te miejsca. Mają swój klimat. Są niepowtarzalne. I takie angielskie. Jeżeli to nadaje im znaczenie, to masz rację, są dla mnie znaczące."
Pod wpływem nastroju wywołanego zachwytem, Gienia zapomniała o wszystkich pytaniach,
które kłębiły się w jej głowie. Poza jednym. "Sybil" - myślała siedząc wygodnie i popijając wodę.
Chciała jak najbardziej dyplomatycznie zapytać o to Antoniego, ale (co było dla niej również niezwykłe) nie wiedziała od czego zacząć. Tymczasem Antoni otworzył wieko skrzyni będącej zarazem spiżarnią i kredensem. Trzymał w niej suchy prowiant i naczynia. Była solidnie przymocowana śrubami do podłogi, podobnie jak pozostałe meble na łodzi.
"To jest moja pentra " - powiedział - "Nie mam lodówki. Codzienne zakupy robię na lądzie,
więc w zasadzie nie ma potrzeby. W ten sposób oszczędzam akumulator. Gotuję na kuchence elektrycznej.  Pompy i inne urządzenia też sporo pobierają. Więc to jest rozsądne rozwiązanie.
Gieniu, do kawy wolisz burbonki czy delicje?"
Gienia wyrwana z zamyślenia zapytała z radością : "Będzie kawa?"
"Chyba, że wolisz herbatę..." - zaproponował Antoni
"Nie, nie, kawa o tej porze jest najbardziej odpowiednia" - co do tego Gienia była absolutnie
pewna. Antoni nie zamknął jeszcze pentry bo wewnątrz znalazł coś ciekawego.
"Gieniu, zupełnie zapomniałem. Może wolisz gorącą czekoladę?" - zaproponował.
"Naprawdę? Nawet nie marzyłam. Widzę, że niczego nie brakuje w tej spiżarni! Tylko, że ja
lubię taką specjalną czekoladę..." - dodała z zakłopotaniem.
"Z chili i cynamonem zapewne" - rzucił Antoni od niechcenia.
"Antoni! Ty jesteś jasnowidzem! Właśnie taką częstuje mnie mój przyjaciel Paputek. Tylko
dla mnie cynamon owszem, ale chili w ilości homeopatycznej " - poprosiła.
Antoni nie mógł powstrzymać się od uśmiechu. Ta Gienia jest rzeczywiście wielce osobliwa.
I całkiem miła. Naprawdę nie żałował, że ją do siebie zaprosił. O niczym szczególnym nie
rozmawiali, a było całkiem sympatycznie. Jednak Gienia nie wytrzymała.
"Antoni" - odezwała się między łykami czekolady, a on wyczuł, że sprawa jest poważna -
"Czy mogę cię o coś zapytać?"
"Pewnie o żonę i dzieci oraz koszty utrzymania łodzi" - westchnął Antoni.
"Nie, nie. Nie śmiałabym cię pytać o te niewątpliwie interesujące kwestie podczas pierwszej
wizyty. Chciałam cię zapytać..." - tu Gienia lekko zawahała się  -  "... kim była Sybil?"
Tym razem to Antoni był zupełnie zaskoczony. Nie spodziewał się, że rozmowa zejdzie na
takie tory. A ponieważ polubił Gienię i uważał, że najprostsze odpowiedzi są najlepsze,
odpowiedział : "Sybil była daleką krewną mojej matki. Niestety nigdy jej nie poznałem."
Teraz Gienia nie kryła zdziwienia. Bo sprawa okazała się tak prosta! Będzie mogła dowiedzieć
się wszystkiego o Sybil z pierwszej ręki...
"Naprawdę nic o niej nie wiem. Dowiedziałem się o jej istnieniu stosunkowo niedawno.
I niestety nie mam nawet kogo zapytać." - dodał Antoni nie kryjąc rozczarowania.
Gienia zamyśliła się. Dziwnie plączą się niektóre ścieżki.
"Ale" - przypomniała sobie - "Przecież to epitafium na ławce. Ktoś musiał ci o tym powiedzieć."
"Pewnie się zdziwisz, ale to ty mnie tam zaprowadziłaś. Wiedziałem tylko, że Sybil i jej mąż
byli znaczącymi postaciami w mieście. Więc tabliczka na ławce nie zdziwiła mnie. Natomiast zaskoczyło mnie motto, które tam umieszczono... " -  powiedział Antoni.
" 'Nil Desperandum' ? " - zapytała Gienia.
"Właśnie to... Wkrótce poznasz przyczynę mojego zdziwienia" - dodał po chwili.
Zamyśliło im się obojgu. Jakie to wszystko ze sobą powiązane... I jak wiele spraw pozostaje tajemnicą.

Gienia spojrzała na zegarek.
"Och, to już tak późno?" - zapytała nie dowierzając wskazówkom - " Antoni, wybacz, że tak się zasiedziałam. Ale tak tu u ciebie niezwykle. Tak błękitnie i spokojnie. Dziękuję ci za zaproszenie."
"Cała przyjemność po mojej stronie" - odpowiedział Antoni, i nie była to tylko grzecznościowa formułka.
"Mam nadzieję, że odwiedzisz mnie jeszcze kiedyś." - tymi słowami ponowił zaproszenie.
Gienia nie kryła radości :
"Oczywiście, jeżeli tylko pozwolisz..."
"Zawsze jesteś tu mile widziana" - potwierdził Antoni, kiedy Gienia przedostała się na nabrzeże.
Spojrzała jeszcze raz na morze, przycumowane łodzie i odległą linię horyzontu.
I wreszcie zauważyła. Jak mogła to przeoczyć? Na burcie widniała nazwa łodzi.
Mieniła się odcieniami  ciemnego błękitu a wiatr muskał połyskujące litery.
" 'Nil Desperandum' " - szeptem przeczytała Gienia.


następny fragment w NIEDZIELĘ
4 .o1.2o14

z a p r a s z a m


No comments:

Post a Comment