Translate

Sunday 7 December 2014

'BLUEGRASS'. Fragment Pierwszy.


(...)
Żyrafka Gienia urodziła się pod Szczęśliwą Gwiazdą. Tak mówi, kiedy ktoś pyta o jej
znak zodiaku. Irytuje ją, że na nieboskłonie żaden z astrologów nie umieścił żyrafy.
Same tylko raki, ryby, lwy i różne takie. Może nieco lepiej sprawy wyglądają w horoskopie chińskim. Tyle, że tam również nie znajdziesz żyrafy. Stąd jej niechęć do poruszania tematu 'astrologia'. Szczęśliwa Gwiazda jest wystarczającą informacją.
Tak myśli Gienia, kiedy każdego ranka, spoglądając w lustro, uśmiecha się do siebie
i mówi  'Aloha'. I to samo powtarza, gdy jej spojrzenie wędruje na komodę.

Wśród wielu bibelotów, kamyków, plastikowych dinozaurów i miniaturowych, wiernych
kopii dźwigów, które pracowały przy wznoszeniu najwyższych budynków świata, znajduje
się fotografia gieninej idolki. Nie, nie. To nie piosenkarka, aktorka ani jakaś modelka.
Gienia ma szerokie horyzonty i nie bierze udziału w masowych fascynacjach. Chociaż,
osoba patrząca na Gienię  i w tym momencie tylko na nią  (Gienia jest o tym przekonana)
jest naprawdę słynna. Jak wieża Eiffla, której fotografia wisi na ścianie w przedpokoju.
Słynna i taka światowa...

Gienia uśmiecha się raz jeszcze i jest pewna, że Oprah odwzajemnia jej uśmiech.
Tak, to właśnie ona. Sama Oprah Winfrey. Gienia wie, że pewnego dnia spotkają się.
Może nawet przeprowadzą ze sobą wywiady? "To będzie niesamowite" - mówi Gienia
i z wrażenia faluje jej grzywka. Bo Gienia (co nie jest tajemnicą, bo wiedzą o tym jej
przyjaciele, czyli według Gieni cały świat), marzy o dziennikarskiej karierze. Prawdziwej,
zrodzonej z potrzeby serca, układu planet i fascynacji losami wszelkich stworzeń.
Gienia dobrze wie, czego pragnie od życia.

Poza dużą ilością słodkich niespodzianek, wciąż nowych kolorów lakierów do paznokci
i nieskończenie powiększających się kolekcji miniaturowych dinozaurów i dźwigów
budowlanych, pragnie rozmów z napotkanymi ludźmi. To takie fascynujące!
Dla Gieni, spotkanie w jednym czasie, w tym samym miejscu, jest wystarczającym
powodem do uznania tego zdarzenia za nadprzyrodzone. No bo, jeżeli na Ziemi żyją
miliardy istot a przestrzenie liczą się w setkach tysięcy kilometrów sześciennych
(Gienia uwzględnia również przestrzeń powietrzną). Różnego rodzaju kalendarze
mieszczą mnóstwo dni, a zegary godzin, półgodzin i kwadransów. To jak nazwać
takie spotkania? Losem? Przeznaczeniem? Przypadkiem? Umową? Przyciąganiem
podobieństw? Przyciaganiem przeciwieństw?
Od takich właśnie zastanowień roi się w głowie Gieni. I po krótkim 'hajheloł',
niekiedy rozbudowanym o zwyczajowe grzeczności, rozważa te sprawy z napotkanym
rozmówcą. Gienia jest przekonana, że ma to pewien wpływ na kulistość Ziemi.
Nie ma wprawdzie na ten temat głębszej wiedzy ani przemyśleń, ale zakłada tak a priori,
od kiedy dowiedziała się, co sądzi o jej rozmowach mąż jednej z przyjaciółek.
Otóż sądzi on, że nie ma to wpływu na kulistość. Więc Gienia uznała, że skoro tak, to
jej zdaniem ma. I tyle. Gienia lubi mieć swoje zdanie na różne nieistotne tematy.
'No bo tak i już', 'Nie i koniec', 'Jeszcze by tego brakowało, żeby...'

Kiedy jednak następuje to kosmiczne spotkanie, Gienia uśmiecha się i jej rozmówca
wie, że cały Wszechświat uśmiechnął się do niego. A Gienia słucha całym swoim
sercem. I wszystko zapamiętuje. I zadaje pytania. I nie upiera się, że ma rację. Bo
rozmówca jest jak nieodkryte prawo przyrody. I jak nienapisana powieść. O'powieść.

Już pierwsze słowa sprawiają, że przestrzeń zapełnia sie obrazami, z których wyłaniają
się dawno zapomniane postacie. Zdarzenia, które nie miały miejsca. Słowa, które nigdy
nie padły. Historie, które stworzył sam opowiadający. Zazwyczaj dawno, dawno temu...
Obrazy według własnych scenariuszy, raz powołane do życia, kreują je według własnego
widzimisie.

Gienia bywa też smutna. Odcienie smutku bywają różne. Ale kiedy przybierają
niebezpiecznie ciemne barwy, Gienia nie zagląda do lustra. Nie dzwoni do przyjaciół.
Nie podśpiewuje wesołego 'Alleluja'. Z dezaprobatą przegląda lakiery do paznokci.
Żaden odcień nie pasuje do dzisiejszego nastroju. bo wszystkie są do dupy.
Turkusowy jest w zasadzie kapuściany. Karminowy wybitnie buraczkowy. PiasekSaharyTużPoWschodzieSłońca sraczkowaty, a srebrny zwyczajnie szary.
Za oknem nie ma żadnej pogody. Łatki na gieninej szyji nie takie. Ta pośrodku
powinna być bardziej z boku a ta za uchem trochę mniejsza. Plączą się Gieni myśli
i wszystko potrąca. Jest jej tak smutno, że jedyne co może robić, to akacjowe placki
z dużą ilością miodu. Smaży je na oleju ryżowym i polewa sezamowym. Czasem
posypuje cukrem pudrem, zrasza obficie łzami i dodaje wyrzuty sumienia.
Że za dużo i za słodko. Że Paputek i Mocarelka tak się nie obżerają. Że łatki staną się
większe i zupełnie stracą proporcje. I krawaty i żaboty będą za ciasne. No i jak pokaże
się w telewizji. Jak będzie się prezentować na rautach i spotkaniach biznesowych.
I - co najgorsze - jak pokaże się Ophrze W.

Te myśli przegryza kolejnymi plackami i popija herbatą z sokiem. Na szczęście dzień
jest na tyle długi, że zawsze coś się wydarzy. A to Mocarelka zadzwoni, żeby pochwalić
się nowym zakupem konfekcyjnym. A to Paputek zaglądnie, bo było mu po drodze.
Gienia otworzy drzwi i przy okazji zauważy, że jednak jakaś pogoda jest i jakieś
stworzenia kręcą się po okolicy. Więc jej samotność nie może być tak samotna.
Gienia chcąc niechcąc uśmiecha się do siebie, a to uruchamia całą chemię radości od
kopytek po różki. I Gienia czuje się lżejsza, łatki są na miejscu a placki idą w odstawkę.

Gienia włącza komputer. Oprah. Jak ona inteligentnie nie przerywa rozmówcy. Jak we
właściwych momentach mówi 'ye', 'ye' i 'ok'. I wskakuje z kolejnym pytaniem. Jest taka
ładna. I rzęsy ma długie jak Gienia... I wszyscy chcą wystąpić w jej programie. Ale to
ona wybiera. Nawet, jeżeli rozmówca myśli, że jest odwrotnie. Zwłaszcza, jeżeli rozmówca
myśli, że jest odwrotnie. Jakie to piękne zajęcie - słuchanie.


(...)  
Od wczesnego poranka Gienia cieszyła się na spotkanie z Paputkiem. Dawno się nie
widzieli i to sprawiało, że radość była tym większa. Paputek, który zarzekał się, że nigdy
więcej nie oddali się od ukochanego Szorehamu, wrócił właśnie z dawno planowanej
wizyty u Wujka Zuni.
Jak zwykle zły i zmęczony po zbyt długim locie i turbulencjach czasowych, musiał
swoje odespać i wynarzekać i po tygodniu znalazł wreszcie czas dla Gieni.

Spotkali się w ich ulubionej knajpce 'Pod Zdechłym Azorem Cafe'.
Gienia przyszła w miarę punktualnie, ale ponieważ z pośpiechu i ekscytacji platały
jej się kopytka potrąciła wychodzącego właśnie sąsiada, co mogłoby stać się pretekstem
do nawiązania rozmowy z inicjatywy tegoż, gdyby Gienia nie zasłoniła się najnowszym
numerem "Time’sa" zabranego ze stolika.
"Chyba mnie nie rozpoznał" - pomyślała  zadowolona.
Lubi siebie za to, że z każdej niezręcznej sytuacji potrafi się zgrabnie wyplątać i wyjść
z twarzą (nawet zasłoniętą gazetą).
"Gdzie ten Paputek?" – Gienia rozgląda się po sali i z roztargnieniem mówi 'przepraszam'
do stojącej przed nią osoby.
"Czekam na ciebie już 10 minut, patrząc  jak demolujesz otoczenie " - usłyszała znajomy głos.
Spojrzała przytomniej. Tuż przed nią stała dziwnie znajoma postać.
"Paputek!” - zawołała Gienia zupełnie zaskoczona.
Wpadli sobie w ramiona i odtańczyli parosekundowy taniec wahadłowy.
"Tak się cieszę, że znalazłeś czas, żeby się ze mną spotkać. Opowiadaj, co tam po
drugiej stronie Atlantyku".

Paputek sprawdził  łotsapa, fejsbuka i esemesy.
"No dobrze. Taki byłem zły po powrocie, bo wiesz jaki jestem kiedy się nie wyśpię…
ale już dobrze. Wujek Zuni od razu mnie  rozpoznał. Tylko ja wyszedłem z samolotu na
bosaka. W Santa Fe było tak gorąco, że prawie poparzyłem sobie stopy.
Wszyscy gapili się na mnie,  jakbym był jakiś porąbany.  A sami, wiesz jak wyglądali?
Zubierani jak na skandynawskie     przedwiośnie. Długie rękawy, solidne obuwie
a do tego kapelusze z szerokimi rondami.

Paputek opowiadał, opowiadał, a Gienia widziała to wszystko o czym mówił,
czym się wzruszał i za czym tęsknił. Ich głosy mieszały się z zapachem miętowej
herbaty i smakiem marchewkowego ciasta.


                                                         koniec fragmentu pierwszego




3 comments:

  1. Pięknie piszesz Dorotko, radośnie i smakowicie ale ... nie wiem o czym. Może dlatego że to dopiero fragment pierwszy a może jestem na to za stara. Podejrzewam że piszesz o sobie i chyba rozpoznaje Cię w Gieni.
    Będę czekać z niecierpliwością na dalszy ciąg

    ReplyDelete
  2. Krystynko, to dopiero początek. Może rzeczywiście niezbyt się czyta w odstępach tygodniowych. Ale Gienia nie jest moim alter ego :) chociaż bardzo ją lubię:) Dzięki za miłe słowa. Do niedzieli ( będzie c.d )

    ReplyDelete
  3. Więc to będzie powieść w odcinkach. Coniedzielnych. Jak dobrze ;-)

    ReplyDelete